Paweł Aleksandrowicz Florenski

filozof, teolog, matematyk fizyk, lingwista, semiotyk, estetyk, historyk sztuki, ikonograf, filozof języka, inżynier elektrotechnik, wynalazca mistyk...

Filar i podpora prawdy

PDF

Ikonostas i inne szkice

PDF

Ks. Henryk Paprocki - Wykład o Pawle Florenskim

Nasze dzisiejsze spotkanie będzie poświęcone ojcu Pawłowi Florenskiemu, jednemu z geniuszy XX wieku nazwanego przez potomnych rosyjskim Paskalem i rosyjskim Leonardo da Vinci. Człowiekiem wszechstronnym, ponieważ Paweł Florenski był matematykiem, teologiem, filozofem, poetą, teoretykiem sztuki, fizykiem, zajmował się przeróżnymi dziedzinami wiedzy. Był między innymi jednym z największych znawców historii młody na przestrzeni wieków i Eisenstein konsultował z nim swoje historyczne filmy. Paweł Florenski miał, jak przystało na Gwiniusza, niezwykły życiorys. Pochodził z rodziny mieszanej zarówno narodowościowo, jak i religijnie. Jego ojciec Aleksander Florenski był inżynierem i budował za kaukaską drogę i kolej, które do dzisiaj funkcjonują i łączą Tbilisi, Spoti i Batumi. Było to na tamte czasy na wiek XIX przedsięwzięcie olbrzymie i niewyobrażalne. Niektórzy porównują je do lotów samolotami, jak na tamte czasy. Z kolei matka była ormianką i wyznawczynią Kościoła Ormiańskiego. To spowodowało, że rodzice w ogóle przestali uczęszczać do jakichkolwiek świątyń, żeby wzajemnie sobie nie stwarzać przykrości i kłopotów. Rodzina właściwie prowadziła życie o charakterze bezreligijnym. Jedynym odniesieniem do religii, o czym Paweł Florenski pisze, a wiemy bardzo dużo o jego młodości, ponieważ pozostawił nam książkę, która ma tytuł dla moich dzieci, wspomnienia minionych lat. Ta książka jest do zdobycia i do przeczytania. Jest to fantastyczna lektura. Poza wszystkim był to znakomity mistrz Piura. I pisał jak mały chłopiec był zdumiony. Dlaczego w pewnym okresie roku nagle przestaje się jeść mięso? Rodzice przygotowują jakieś potrawy dziwne, ponieważ mieszkali wtedy na Kołkazie, więc to były potrawy gruzińskie, jakieś kwaszone kwiaty, owoce, John Jolly. Nie wiedział, że jedyne, co rodzice przestrzegali z religii, to jest wielki post. Natomiast w domu w ogóle nie mówiono o religii. Nastawienie było bardzo pozytywistyczne, ale ojciec zadbał o doskonałe wykształcenie syna, oczywiście z wyjątkiem wiedzy na tematy religijne. Paweł Florenski urodził się, jak podają wszystkie encyklopedie i słowniki w miejscowości Jewlach w dzisiejszym Azerbejdżanie. Problem polega na tym, że kiedy Paweł Florenski się urodził w roku 1882, miasto Jewlach w ogóle nie istniało. Wagon kolejowy stał na bocznicy w Stepie. Naokoło rozciągał się Step po horyzont. W przyszłości powstało tam miasto Jewlach. Urodził się w wagonie kolejowym, ponieważ jego ojciec budował akurat odnogę kolei transkałkaskiej. Uczęszczał do jednego z najlepszych gimnazjów w cesarstwie rosyjskim, mianowicie do gimnazjum odpowiednich naszego liceum w Tbilisi, które to gimnazjum ukończył ze złotym medalem, co dawało posiadaczowi takiego medalu prawo wstępu bez egzaminu na wszystkie wyższe uczelnie w Rosji. Ale najpierw, zanim do tego doszło, Paweł Florenski przeżył w gimnazjum kryzys religijny, a właściwie kryzys światopoglądowy, bo to on potem stał się dopiero bodźcem do rozwoju jego zainteresowań religijnych, tak że był nawet bliski popełnienia samobójstwa. Opisał to dokładnie w tej książce dla moich dzieci, kiedy siedział na ruinach katedry Bagrata w Kutaissi i zastanawiał się nad sensem czy też nad bezsensem ludzkiej egzystencji. I te rozważania na ruinach katedry, obecnie zresztą odbudowane, jednej z największych katedrów świata, doprowadziły go jednak do przekonania, że istnieje Bóg, który nadaje sens egzystencji świata, jak i człowieka. Uratowało go to od życiowej katastrofy. Zgodnie z oczekiwaniami wszystkich, jako wybitny matematyk, już w szkole średniej, zapisał się na Wydział Matematyczny Uniwersytetu Moskiewskiego, gdzie studiował pod kierunkiem jednego z najwybitniejszych ówczesnych matematyków rosyjskich, Bugajewa, ojca znakomitego poety rosyjskiego, który przyjął pseudonim Andrii Bieli. Bugajew był przekonany, że Paweł Florenski zastąpi go na katedrze, ponieważ jako student Wydziału Matematycznego napisał pracę o liczbach urojonych w geometrii, w której zajął się teorią względności Einsteina, rozwijaną w kierunku właśnie nieco innym, niż autor samej tej teorii. Ta książka ukaże się dopiero później, po rewolucji, i będzie jednym z powodów aresztowania Pawła Florenskiego. Ku zdomieniu wszystkich zrezygnował z pozostania w Uniwersytecie Moskiewskim, gdzie ofianowano mu takie stanowisko, które nosiło wtedy nazwę stypendysty profesorskiego. To znaczy był to ktoś, kto uzyskiwał stypendium na napisanie pracy doktorskiej, potem habilitacyjnej, z myślą zostania profesorem na uczelni. Niektórzy uznali to za szaleństwo. Paweł Florenski natomiast zapisał się do Akademii Teologicznej, Moskiewskiej Akademii Teologicznej, która mieściła się w klasztorze w ławrze św. Sergiusza i św. Trójcy w Sergię w Pasadzie. Dla wielu współczesnych było to coś szokującego. Ktoś, przed kim otwiera się wspaniała kariera matematyka, chce zostać teologiem, na dodatek przyjmuje święcenia kapłańskie. Bezpośrednio po ukończeniu Akademii został profesorem tejże Akademii, ponieważ obronił pracę doktorską. To jest właśnie ta praca, którą można zobaczyć jej objętość. To jest 812 stron druku, kolumna albo filar i podpora prawdy. Doświadczenie prawosławnej teodycei w 12 listach. Jest to książka o charakterze przełomowym, jeśli chodzi o myśl rosyjską. Wszystko było szokujące dla współczesnych. Zarówno to, że książka nie dzieli się na rozdziały, tylko dzieli się na 12 listów i jest napisana w formie listów do przyjaciela. Wiadomo, o kogo chodzi. To był przyjaciel ze studiów, który padł ofiarą jakiegoś szaleńca i został zamordowany. Porażała przede wszystkim erudycja autora. Połowa tej książki to są przypisy i komentarze na podstawie prac opublikowanych właściwie w językach wszystkich prawie europejskich, ale także w językach antycznych w greckim, łacińskim, hebrajskim, cerkiem nosłowiańskim. Autor okazał się jako rudyta niezwykły, który właściwie dysponuje w bardzo młodym wieku ogromnym wiedzy. Tu są ekskursy oczywiście w dziedzinach matematyki, fizyki, ale także filologii, lingwistyki, historii sztuki. Niektórzy nazwali tę książkę po przeczytaniu, że autor zademonstrował nadludzką erudycję. Faktycznie autor tej książki był człowiekiem genialnym. Ta książka spowodowała, że stał się niezwykle znanym w Rosji. Przeczyniła się do wielu nawróceń. Między innymi wielki filozof rosyjski, Mikołaj Łoski, który przez dłuższy czas był urzeczony marksizmem po przeczytaniu tej właśnie książki, nawrócił się i to w sposób tak zdecydowany, że stał się filozofem prawosławnym. Ta książka odegrała ogromną rolę w powrocie rosyjskiej inteligencji do cerkwi. Przestanął mówić po ukazaniu się tej książki, że duchowni to są jacyś niedokształceni ludzie zabobonni wyznający przesądy. Nikt, kto przeczytał tę książkę, nie mógł czegoś takiego powiedzieć. Paweł Florenski wziął dość spokojne życie. Zamieszkał w Siergię w Posadzie. Żeby mieszkać w pobliżu Akademii Duchownej został redaktorem bardzo renomowanego wtedy czasopisma teologicznego Bogosławski Wiestnik, zwiastą teologiczną, czasopismą artykuły, które do dzisiaj nie straciły znaczenia. Sam publikował w tym czasopiśmie. Część właśnie jego publikacji, które się ukazały w tym czasopiśmie Bogosławski Wiestnik, ukazała się w języku polskim w takiej książce Sens Idealizmu, który wydał Instytut Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Paweł Florenski zaczął pisać drugą część tej wielkiej epopei naukowej, czyli filar i podpora prawdy, która miała się nazywać Na Rostajach Ludzkiej Myśli. Woda Rozdzielu Myśli to dosłownie znaczy przy granicy wód ludzkiej myśli, ale to jest dość niezrozumiałe po polsku i stąd przyjęło się mówić, że jest to książka, która mówi o Rostajach, o rozdrożach ludzkiej myśli. O ile pierwsza książka polega na usprawiedliwieniu Boga przed zarzutami przeróżnych krytyków początków XX wieku, no tyle druga książka jest antropodyceją, nie teodyceją, tylko antropodyceją i jest próbą usprawiedliwienia człowieka i znalezienia sensu egzystencji człowieka w odniesieniu do Jego Stwórcy. No niestety wybucha rewolucja. Wszystkie plany ojca Pawła ulegają dramatycznej zmianie. Po rewolucji akademia zostaje zamknięta. Paweł Florenski, który dał się już poznać wtedy, że jest nie tylko teologiem, ale także matematykiem i zajmuje się fizyką, został włączony do wielkiego planu elektryfikacji Rosji. Ten plan nazywał się GOERLO w skrócie, gdzie został kierownikiem laboratorium. I tutaj ciekawostka, jako kierownik laboratorium i specjalistka w dziedzinie materiałoznawstwa miał 12 patentów, z których jeden był jak na tamte czasy patentem niezwykłym. Opracował metodę funkcjonowania transformatorów w warunkach syberyjskich. Tam była taka sytuacja, ze wszelkie transformatory, kiedy temperatura spadała do minus 40 stopni, przestawały funkcjonować. Różnice napięć pomiędzy przewodem miedzianym i izolatorem były tak wielkie, że dochodziło do spięć, do rozrywania izolatorów. Nie tylko Rosji, ale także Kanady, Alaski. Paweł Florenski wynalazł izolator właśnie, który rozciągał się tak samo i kurczył jak przewód miedziany w transformatorze. Napisał w związku z tym pracę pod tytułem właśnie izolatory i ich techniczne zastosowanie. Ale w domu pisał dalej książkę na rozstajach czy na rozdrożach ludzkiej myśli. W domu także napisał dla swoich dzieci wspomnienia, to jest ta książka dla moich dzieci i pisał kolejne wielkie dzieło Filozofia kultu, którego znaczący fragment jest przetłumaczony na język polski w książce Ikonostras i inne szkice. Zbigniew Podgórzec dokonał wspaniałego przekładu w najważniejszej części Filozofii kultu, która poświęcona jest Ikonostrasowi. Prowadził także wykłady w Hute Masie. To był taki twór sowiecki, który polegał na połączeniu wszelkich możliwych szkół artystycznych w jedną szkołę. To znaczy w tej szkole byli zarówno studenci Akademii Sztuk Pięknych, jak i muzykologii, jak i rzeźby i tak dalej. To był taki twór, który nazywano wyższymi pracowniami artystycznymi i Paweł Żalenski został tam poproszony o prowadzenie wykładów z dziedziny teorii perspektywy, co zaowacowało wspaniałymi wykładami. Notatki do tych wykładów się zachowały i zostały opublikowane i właśnie jako teoria tego w Hute Masu opracował teorię perspektywy w ikonie, którą nazwał odwróconą perspektywą albo odwrotną perspektywą. Polega to na tym, że linie perspektywy zbiegają się wywidzu, a nie rozbiegają się w dziele sztuki, czyli w ikonie. To było wielkie odkrycie, jak malowano w ogóle ikony w starożytności. Mniej kontynuatorzy i przyjaciele Pawła Floranskiego rozwijali ten wątek. Ukazał się w ogóle cały album wyjaśniający na to, jak funkcjonuje pojęcie perspektywy w dziele sztuki. Pisał także wiersze, jeden tomik się tylko ukazał jeszcze przed rewolucją w 12 roku pod tytułem Wietrznym Błękicie, a reszta ukazała się już po 90 roku. Napisał także książkę astetyczną. To jest wspomnienie o jego ojcu duchowym, Sól Ziemi. To jest książka, nosi tytuł Opowieść o życiu starca, pustelni Getsemani Hieromnicha Byjzydora, wzorowane na żywotach świętych. To jest znakomicie zapisany żywot świętego, co wszystko to razem wskazuje na niezwykłe zainteresowania, które dotyczą wszelkich możliwych dziedzin wiedzy. Dlatego też pracował w tym planie Go'erlo i był hołubiony przez władzę radziecką jako jeden z najwybitniejszych specjalistów. Ponieważ jednak na wszystkie zjazdy naukowe poświęcone elektryfikacji przychodził zawsze w stroju duchownego. Wzbudziło to oczywiście niechęć władzy ówczesnej do Pawła Florenskiego i wielokrotnie proponowano mu, żeby zrezygnował z duchownego, za co obiecywano mu wręcz ogromną karierę naukową w tym państwie. Paweł Florenski zawsze odmawiał. Został aresztowany po raz pierwszy na początku lat trzydziestych i wtedy dzięki interwencji żony Maksyma Gorkiego został zwolniony z zesłania do Niżnego Nowogrodu, wrócił do pracy w Moskwie. Później jednak został aresztowany po raz drugi i został zesłany do obozu na Syberii, gdzie ze swoim znajomym, z którym razem trafił do tego obozu. To była tak zwana Szaraszka potocznie, czyli obóz dla uczonych, którzy mieli dalej pracować naukowo dla dobra swojej ukochanej ojczyzny. Dostał zadanie opracowania możliwości budowy na Syberii w okresie zimowym. Sytuacja jak wiemy jest taka, no wtedy nie było narzędzi takich, jakie są obecnie, ale sytuacja tam jest taka, że temperatura spada tak bardzo, że cement rozprowadzony jako masa do budowania czy wapno zamarzają natychmiast i nie można nic zbudować. Cały okres od pierwszych mrozów do roztopów, który trwa bardzo długo, na Syberii był wyłączony z budowania. Można było zbudować jedynie jakąś chatę drewnianą. Natomiast żadnego murowanego domu nie można było zbudować. I Paweł Florenski wraz z Kapcierem opracowali taką technologię właśnie budowania w okresie zimowym, która znakomicie się sprawdzała. Jeżeli jednak Państwo wy sobie wyobrażali, że spotkały ich za to jakieś nagrody bądź zwolnienie, to jest mylące. Nic takiego ich nie spotkało. Natomiast władze czechosłowackie ówczesne wystąpiły do władz w Moskwie z propozycją wymiany Pawła Florenskiego z rodziną dwóch szpiegów sowieckich, które zostali aresztowani w Pradze. Moskwa się na to zgodziła i nawet pojechał jakiś wysoki przedstawiciel władz państwowych do obozu na rozmowę z Pawłem Florenskim, który odmówił. Pojechała też jego żona, żeby z nim o tym porozmawiać. Dostała pozwolenie na widzenie się z mężem. Paweł Florenski odpowiedział w sposób bardzo charakterystyczny. Nie pozostawia się swojego narodu i swoich przyjaciół w nieszczęściu i odmówił wyjazdu. Ta odmowa oznaczała śmierć. Bo żołnarce z tego nie zdawał sprawy. Bardzo szybko został przeniesiony z obozu na Suwerii do obozu Somowieckiego, który był zorganizowany w klasztorze na Sołówkach. Tam z kolei otrzymał zadanie produkcji z wodorostów, które tam bardzo obficie są w morzu, jodu. Ponieważ Rosja wtedy miała dramatyczny brak właśnie jodu i potrzebowała skończ tego jodu. No, łatwo się domyśleć, że Paweł Florenski, który zresztą powiedział, że to będzie niezwykle pracochłonna i niezwykle droga technologia, opracował taki sposób. Opracował sposób otrzymywania jodu z wodorostów. Z tego pobytu w obozie Somowieckim pozostał olbrzymi tom korespondencji. Przede wszystkim z rodziną, z żoną, z dziećmi. Ponieważ za sukcesy w pracy więźniowie dostawali prawo do pisania dodatkowych listów. Niemniej jednak tamten pobyt w obozie na Somowkach trwał tylko do roku 1937. W 1937 roku Paweł Florenskiego, jak możemy się domyśleć, postawiono pod wybor, albo zrezygnuje z bycia duchownym i zostanie zwolniony i będzie mógł dalej pracować naukowo, albo czeka go kara śmierci. Trójka NKWD to było trzech oficerów NKWD, którzy bez obecności kogokolwiek, ani adwokata, ani świadków, wydawała wyrok. To wiąże się ze szczególną formą teorii życia społecznego opracowaną przez Stalina. Mianowicie, że walka społeczna zaostrzeńcza w warunkach społeczeństwa bezklasowego. Walka klasowa zaostrze się w społeczeństwie bezklasowym. Z punktu widzenia logiki jest to absurd, ale ten absurd służył do uzasadnienia masowych represji i dlatego były te trójki, które miały szybko likwidować wrogów ustroju. Paweł Florenski został skazany z obozu do Petersburga i tam odczytaną wyruk śmierci. Do dzisiaj nie wiadomo i nie udało się ustalić, gdzie odbyła się egzekucja i gdzie został Paweł Florenski pochowany. Oficer NKWD, który nadzorował wykonanie wyroku, później sam zginął i dlatego nie udało się nigdy ustalić, jak to wszystko wyglądało. Właściwie władza radziecka popełniła tutaj wielki błąd jeśli chodzi o Pawła Florenskiego, nie tylko dlatego, że zamordowała jednego z najwybitniejszych synów swojej uczyzny, ale w momencie, kiedy Pawła Florenskiego aresztowano, pracował nad rozbiciem atomu, a znając jego możliwości intelektualne była szansa, że to się skończy pomyślnie. Później jego żona, Anna, powiedziała, właściwie to dobrze, ja bardzo kochałam Pawłuszę, ale właściwie dobrze, że on nie skończył tych prac, bo by tym bandytom jeszcze dał bronia atomową. O Pawle Florenskim jego przyjaciel, Sergiusz Bułgakow, a to była wielka przyjaźń, ponieważ ojciec Paweł oprowadzał Sergiusza Bułgakowa wokół ołtarza w momencie święceń kapłańskich, napisał wspomnienie, które jest zamieszczone w tej książce dla moich dzieci. Napisał wspomnienie kapłan ojciec Paweł Florenski i w tym wspomnieniu napisał bardzo wyraźnie, czym była i czym jest śmierć Pawła Florenskiego. Napisał wprost, ze wszystkich współczesnych, których dane mi było spotkać w moim długim życiu, on jest największy i największa jest też zbrodnia tych, którzy podnieśli na niego rękę, nie coś gorszego niż śmierć, na długoletnie męczeństwo wygnania i powolne umieranie. Odszedł jako wyznawca imienia Chrystusa w czasach antychrześcijańskich prześladowań, rozświetlonia oreolą bardziej niż męczennik. Dlatego też jego śmierć napełnia duszę nie tylko wstrząsającym bólem, jako jedno z najmroczniejszych wydarzeń o których powiedziano, błogosławieni są umarli, którzy w panu umierają. Ojciec Sergiusz Bułgakow był związany bardzo blisko z Pawłem Florenskim, kontynuował jego naukę. Tę naukę, którą Paweł Florenski zawarł właśnie w książce Kolumna, filar inaczej i potwora prawdy. W tej książce mamy taki rozdział, mówiąc wprost jest to list, list numer dziesiąty, list numer dziesiąty, Sofia. Paweł Florenski, który jako filozof był uczniem wielkiego rosyjskiego myśliciela Włodzimierza Sołowiowa, rozwinął jego teorię sofiologiczną, o której już mówiliśmy, i przeniósł ją na grunt teodycei. Cóż to jest owa teodyceja? Nazwa oczywiście jest grecka, składa się ze słowa feos, czyli Bóg i diko usprawiedliwiam, jest to usprawiedliwienie Boga, ale z czegoż Boga mamy usprawiedliwiać? Włodzimierza Sołowiowa napisał dzieło pod tym tytułem przeciwko tym, którzy twierdzili, że świat, w którym żyjemy jest bez sensu, a Bóg się nim w ogóle nie opiekuje. Powodem do tego rodzaju prac była było wtedy trzęsienie ziemi w Lismonie, straszliwe zresztą trzęsienie ziemi, w którym całe miasto uległo prawie zniszczeniu, zginęły tysiące ludzi, w tym niewinnych dzieci ale on rozumie, że spotkała jakaś kara, bo on to rozpatrywał w kategorii kary dorosłych, którzy są na ogół niezbyt moralnymi ludźmi, ale dlaczego nie Mowlęta, które nawet nie zdążyły jeszcze popełnić jakiegokolwiek grzechu. I właśnie Leibniz stworzył taką dyscyplinę filozoficzną, to jest bardzo ważne, filozoficzną, która odpowiada na tego rodzaju zarzuty. I wszyscy usiłowali zawsze usprawiedliwiać Boga, że jest dobry i dlatego świat musi być dobry. W wypadku Leibniza zaowocowało to teorią, że ten świat jest najlepszy ze światów możliwych. Znaczy można by powiedzieć, że Pan Bóg dokonał takiego rachunku prawdopodobieństwa, w wyniku którego doszedł do wniosku, że ten świat, jaki on stworzył, będzie światem najlepszym ze wszystkich możliwych światów. To nie znaczy, że w nim nie będzie zła, biedy, chorób, nieszczeń, śmierci itd., ale mogłoby być jeszcze gorzej, natomiast nie może być już lepiej. I zawsze to usprawiedliwienie szło po takiej linii. Bóg jest dobry, wobec tego świat też musi być dobry. Natomiast Paweł Florenski stworzył tę wersję teodycei, dlatego nazwał ją teodyceją prawosławną, doświadczeniem teodycei prawosławnej w 12 listach. Mianowicie zaczął mówić o Bogu jako o prawdzie, a nie o dobro. To znaczy Bóg jest prawdą zawsze. Tutaj analizował hebrajskie emet, greckie alethia, werita z łacińskiem, istina rosyjska i wyciągał wnioski, jak to odniesiemy do Pana Boga, co to oznacza, że Bóg jest prawdą, a wtedy nasza działalność z powodu tego, co się dzieje z człowiekiem. I to jest przedmiotem innych listów zawartych w tej książce. Mianowicie mamy tutaj list siódmy, grzech. Bardzo istotna jest kolejność tych listów. Sprzeczność, grzech, gehędna, stworzenie, Sofia. A potem jest przyjaźń. To świadczy o pewnym logicznym wnioskowaniu autora tej książki, który wyprowadza to, co się dzieje, nie z faktu, czy będziemy uważać Boga za dobrego ponieważ Bóg jako taki jest poza wszelkimi naszymi osądami i nie jesteśmy w stanie właściwie wygłosić żadnej definicji. To jest to, o czym mówili wszyscy ojcowie Kościoła już w pierwszych wiekach. Tylko bezczelność heretyków zmusza nas do definiowania tego, co powinno być rozważane w milczeniu i w modlitwie. Florenski uznaje Boga za prawdę w stosunku do której człowiek się określa. Pan Jezus bowiem powiedział o sobie ja jestem drogą, prawdą i życiem i z tej właśnie wypowiedzi Pana Jezusa Florenski wyprowadza, że jeżeli Chrystus powiedział o sobie, że jest prawną, to znaczy, że Bóg jest prawną i należy nie usprawiedliwiać Boga, tylko zastanawiać się nad człowiekiem. I to był właśnie ten drugi wielki tom, którego Paweł Florenski nie skończył, ponieważ został aresztowany i zamordowany. Drugi tom, który był poświęcony antropodycei, czyli usprawiedliwieniu człowieka. Te wszystkie prace z wyjątkiem tej wielkiej księgi Bólwar i Podpora Prawdy ukazały się dopiero po 90 roku. Wcześniej ukazał się tylko fragment, jeden rozdział z książki Pawła Florenskiego Dla Moich Dzieci, mianowicie Przystań i Bólwar Batumi. To jest o bardzo wczesnym dzieciństwie, kiedy mieszkali w Batumi i to co on zapamiętał, miał pamięć niezwykłą i sięgającą daleko w dzieciństwo oraz bardzo ocenzurowany ikonostas. Nic więcej się nie ukazało. Dopiero po 90 roku, można powiedzieć, nastąpiło odkrycie Pawła Florenskiego i oczywiście ukazało się jedno opowiadanie. Mianowicie autor powieści fantastycznej, napisał opowiadanie pod tytułem Geometryczny Las i w tym opowiadaniu zawarł całą historię właściwie jednego utworu Pawła Florenskiego, a mianowicie tego, który nosi tytuł o liczbach urojonych w geometrii. I z tego, na podstawie tego utworu stworzył opowiadanie fantastyczne, którego autor miał zdolność wchodzenia w obraz przedstawiający pewien salon. Ale musimy pamiętać, że ta książka, która była jednym z powodów aresztowania, właśnie ta o wartościach pozornych, czy liczbach pozornych w geometrii, jest też sprawczynią i innego wielkiego dzieła literackiego, które przeszło do historii światowej literatury. Mianowicie w oparciu o schematy tamtej pracy Michail Bulgakov napisał swoją najbardziej znaną powieść Mieszcz i Małgorzata. Na czym to polega? Otóż Paweł Florenski stworzył koncepcję przenikających się światów. Twierdził, że rzeczywistość nie jest, jak nam się wydaje, jednopłaszczyznowa, jest wielopłaszczyznowa. I niedaleko nas mogą być inne płaszczyzny bytu, których my nie postrzegamy, ponieważ nasze zdolności postrzegawcze nam na to nie pozwalają. I te poziomy, różne bytów mogą się przecinać ze sobą. Mogą być do siebie równoległe na przykład. I to jest teoria czysto geometryczna, ponieważ praca jest o liczbach urojonych w geometrii. Ale genialny pisarz, jakim był Michał Bulgakov, skonstruował powieść, w której bohater, czyli wolant, a więc szatan, przechodzi spokojnie z jednej płaszczyzny na drugą płaszczyznę. Ta powieść toczy się w dwóch różnych okresach czasu i w dwóch miejscach. Wszyscy badacze mówią o rozdziałach moskiewskich i o rozdziałach jerozolimskich. Ale ponieważ bohater jest duchem, spokojnie przechodzi z jednej płaszczyzny do drugiej. I zawsze to przejście się dokonuje tak jak kończy się pierwszy rozdział, spotkanie na warabiowych wzgórzach, kiedy wolant zaczyna opowiadać ateistom o śmierci Chrystusa i to jest jedno z najsłynniejszych zdań z tej powieści w białym płaszczu z podbiciem w kolorze krwawnika. Wczesnym rankiem, trzynastego dnia, miesiąca Nizan, Wysponciusz Piłat, prokurator Judei, wyszedł pod krytą kolumnadę na pałacu Heroda. I tak samo zaczyna się następny rozdział. Dokładnie tak samo. W białym płaszczu z podbiciem w kolorze krwawnika. To jest przejście na inną płaszczyznę. W tej chwili on relacjonuje jako świadek wydarzenia, które miały miejsce w Jerozolimie i które on, jako szartanie sprawca z polskiego oglądał. Możemy przyjąć z pewnością całkowitą, że właśnie tak jest, ponieważ w bibliotece Michaiła Bułgakowa zachowała się książka Liczby urojone w geometrii z uwagami Bułgakowa, wykrzyknikami, podkreśleniami i tak dalej. On w oparciu o to dzieło z dziedziny geometrii zbudował powieść, która jest wielopłaszczyznową powieścią. To świadczy, jak daleko idący był wpływ Pawła Florenskiego. Z kolei w oparciu o odkrycie odwrotnej perspektywy w ikonie, rosyjski badacz Żegin napisał wielką książkę o odwróconej perspektywie, w której udowadnia tezę ojca Pawła na podstawie analizy wielu ikon, bardzo znanych i mniej znanych, a później nawiązał do tego bardzo twórczo zresztą wielki rosyjski semiotyk Boris Uspiański, analizując ikony od strony semiotyki, ale ze względnieniem właśnie koncepcji ojca Pawła Florenskiego. Bardzo trudno jest mówić o kimś, kto był niewątpliwie geniuszem. Geniuszem, który zaznaczył swoją obecność bardzo silnie na początku XX wieku i który jest dla nas obrazem możliwości ludzkiego ducha w zdobywaniu nie tylko wiedzy, ale także w zdobywaniu sensu życia, toczyło się właściwie w trzech okresach. Był to okres dzieciństwa i młodości, całkowicie wyłączony z jakiejkolwiek religii, następnie gwałtowny kryzys, który trwał prawie rok i po tym kryzysie odkrycie sensu życia poprzez odkrycie religii. Paweł Florenski stał się wierzącym człowiekiem, że zdecydował się zrezygnować z wszelkich możliwych karier, które się przed nim otwierały i zostać osobą duchowną, wykładowcą Akademii Teologicznej. Całe swoje życie poświęcić chciał właśnie ukazywaniu prawdy chrześcijaństwa, bronieniu tej prawdy Oczywiście czasy, w których przyszło mu żyć nie pozwoliły na rozwijanie tej drogi. Musiał się zajmąć czymś innym, elektryfikacją, teorią perspektywy w malarstwie, ale pamiętajmy, że każdego dnia po powrocie z pracy pisał zupełnie inne traktaty. Pisał traktaty filozoficzne i teologiczne, które pozostawały w całkowitej sprzeczności z ówczesną ideologią. Można powiedzieć, że Paweł Florenski nigdy nie zdradził Chrystusa. Był jego wiernym uczniem, obojętnie, czy była to katedra w Akademii Teologicznej, czy były to solowki, czy też obóz łagiem na Syberii. Ta wierność do Chrystusa kosztowała go życie, świadczy o tym, że nawet w warunkach nieludzkich, na nieludzkiej ziemi, jak głosi tytuł jednej z powieści o tamtych czasach, na nieludzkiej ziemi można zachować ludzkie cechy. Paweł Florenski pozostał we wspomnieniach więźniów, którzy ocalęli i przeżyli jako wzór niedościgły do naśladowania. W warunkach obozowych na Syberii, na Soławkach on zgromadził wokół siebie ludzi i prowadził wykłady. Oczywiście w ukryciu, w tajemnicy, prowadził wykłady z różnych dziedzin wiedzy, ponieważ miał umysł encyklopedyczny i był niezwykłym erudytą, więc prowadził wykłady z historii sztuki, z fizyki, z matematyki, z filozofii, z teologii, ponieważ dzięki temu, że zlecono mu pracę polegającą na wydobywaniu jodu z wodorostów, musiał zająć się także botaniką. Wszystko to dokładnie wiemy, ponieważ żona przechowała wszystkie prawie listy, które do niej doszły. Te listy przepisała i one zostały już wydane w wielu tomach, część jest przetłumaczona na przeróżne języki, ponieważ to nie są zwykłe listy pisane do żony czy do dzieci. To są listy, w których on porusza kwestie światopoglądowe, kwestie naukowe. To są właściwie takie mini traktaty naukowe, z których widać czym on żył i czym chciał się zajmować. Zastanowiło oś jego zainteresowań w tym strasznym okresie jego życia, kiedy przebywał w obozach koncentracyjnych. I to jest właśnie, że w takich warunkach on dalej był człowiekiem, który się nie poddał. To jest wyraźny dowód na to, że zrobił wszystko, żeby zachować swoje człowieczeństwo. Kim był jako filozof? Jako filozof był niewątpliwie Platonikiem i nawiązywał bezpośrednio do myśli Platona. Między innymi napisał kilka takich prac, które wprost w tym tomiku, sens idealizmu, metafizyka, rodzaju i oblicza. Jest jego artykuł, ogólnoludzkie korzenie idealizmu, w którym te artykuły są poświęcone rozwijaniu myśli Platona. Ale jako Platonczyk, co jest bardzo istotne, był kontynuatorem Włodzimierza Sołowiowa. Książka Filar i Podpora Prawdy jest pod niewątpliwym wpływem wykładów o bogoczłowieczeństwie Włodzimierza Sołowiowa, zwłaszcza ten list poświęcony Sofii. On przeniósł sofiologię na grunt teodycei, co pozwoliło mu przeniósł filozofię na grunt teodycei, co pozwoliło mu na stworzenie zupełnie nowej wersji teodycei. Potem po jego śladach pójdzie Mikołaj Łoski, który będzie też budował formę teodycei odwołującej się do Pawła Florenskiego i do Sołowiowa i będzie tytuł tej jego pracy Bóg i zło świata. Mikołaj Łoski był człowiekiem, który wywarł ogromny wpływ. Mało tego, on wywiera go dalej i to coraz większy wpływ, ponieważ co roku odbywają się ogromne międzynarodowe sympozja na temat twórczości Pawła Florenskiego. Jego prace są już przetłumaszone na podstawowe języki europejskie, to znaczy angielski, francuski, niemiecki, włoski, także po grecku się ukazały niektóre, on jest właściwie dostępnym myślicielem i nagle okazało się, że w ukryciu przez te wszystkie lata od 17 roku do 1990 roku, więc przez ponad 70 lat te prace były niedostępne. Spróbujmy sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby te prace ukazały się normalnie w roku 1919, 1920 i tak dalej, jak to by bardzo zmieniło w ogóle rozwój nauki i rozwój także wiedzy teologicznej i filozoficznej. Niestety przyszło mu żyć w warunkach, że te prace nie mogły się ukazać. Jesteśmy bardzo wdzięczni wszyscy Annie Floreńskiej i jego żonie, że przechowała te wszystkie prace, w kilku egzemplarzach, żeby nie zginęły. Ona już nie dożyła tego czasu, kiedy one zostały wydane, ale nie mniej jednak one dzięki niej właśnie wszystkie teraz się ukazały. Obecnie mamy już do czynienia z taką sytuacją, że w języku rosyjskim ukazały się wszystkie prace Pawła Florenskiego, które są teraz tłumaczone na różne języki i stanowią bodziec dla wielu myślicieli, którzy rozwijają wątki Pawła Florenskiego. Tego rodzaju myślicieli możemy wymienić we Włoszech, w Niemczech, także na Węgrzech, którzy nawiązują i rozwijają pewne wątki Pawła Florenskiego. Również u nas w Polsce jest pewna grupa wielbicieli jego talentu i jego sposobu uprawiania teologii i filozofii, która pisze i tłumaczy Pawła Florenskiego. Paweł Florenski pozostał jako ten, który się nie ugiął nigdy, który zawsze był dla wszystkich wzorem. Wszyscy, którzy go znali, wspominają tę niezwykłą cechę i zachował się też na portrecie, portrecie dwaj filozofowie, które Niestiarow nawalował w ogródku przy domów florenskich, gdzie Paweł Florenski spaceruje z ojcem Sergiuszem Bułgakowem. Ten portret był w magazynach te tiakowki przez wiele lat, ale obecny już jest w ekspozycji. Jest to człowiek niezwykły, niewątpliwie genialny, rosyjski Leonardo da Vinci, rosyjski Pascal, który w przeciwieństwie do Pascala i Leonardo da Vinci nie umierał we własnym łóżku, tylko został rozstrzelany.

Publikacje – Książki (RU-Wiki)

Paweł Florenski – „grzech ma miejsce we wszystkich tych przypadkach, w których człowiek zamyka się w swoim egoizmie na drugich; czyniąc to decyduje się na grzeszne pozostawanie w sobie, we własnym ja, które staje się wówczas wyłącznym ja”

---

„– A czy między nami nie ma żadnych relacji? Przecież jakoś żyjemy… – W tym rzecz, że – ‘jakoś’. Jeśli nie ma tych relacji, o których mówiłem, jeśli ‘relacje’ do nikogo się nie odnoszą i ‘więzy’ nikogo nie wiążą wtedy, gdy ich w ogóle nie ma, to osoba – nie jest w przyjaźni, przyjaciel nie jest w przyjacielu, a sam w sobie i sam dla siebie – w egoizmie. Jeśli ty postępujesz ze mną ‘jak ze wszystkimi’ i prowadzisz się w odniesieniu do mnie ‘jak zawsze i wszędzie’, najlepiej to pokazuje, że nie znasz ani przyjaźni, ani relacji, ani więzi…”

---

Sofia jawi się jako „pierwsza cząstka bytu” i „przednia fala Boskiej energii”, ale i zarazem jako stan świata, sytuacja stworzenia. Stanowi podstawę onto- logiczną rzeczywistości rajskiej. „To ów duchowy aspekt bytu, można powiedzieć, rajski aspekt, przy którym nie ma jeszcze rozeznania dobra i zła. Nie ma jeszcze moralnego dążenia do Boga, nie ma też ucieczki od Boga, dlatego że nie istnieją jeszcze kierunki w stronę i od strony Boga, jest natomiast wyłącznie ruch wokół Boga, swobodne igraszki przed obliczem Bożym, na podobień- stwo złocistego węża u Hoffmanna czy Lewiatana, którego »Pan stworzył na to, aby z nim igrał«, bądź też na podobieństwo fal morskich mieniących się w słońcu.”

---

IKONOSTAS - Sny

Wedle pierwszych słów Księgi Rodzaju Bóg „stworzył niebo i ziemię" (Rdz. l, ) i owa dwoistość wszystkiego, co zostało stworzone, zawsze uznawana była za podstawową. Podobnie zresztą w Wyznaniu wiary nazywamy Boga Stworzycielem „rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Stworzycielem zarówno świata widzialnego jak i świata niewidzialnego. A owe dwa światy – świat widzialny i świat niewidzialny – przylegają do siebie. Różnią się jednak od siebie tak bardzo, że powinien wyłonić się problem granicy między nimi. Granicy, która nie tylko rozdziela, ale również łączy owe światy. Jak ją rozumieć? Tutaj, podobnie jak w przypadku innych zagadnień z dziedziny metafizyki, za punkt wyjścia posłuży, oczywiście, to co już poznaliśmy w sobie samych. I tak, życie naszej własnej duszy stanowi punkt wyjścia do rozważań nad sprawą granicy między tymi dwoma przylegającymi do siebie światami, albowiem w nas samych życie w świecie widzialnym przeplata się z życiem w świecie niewidzialnym. Zdarzają się więc chwile – niechaj będą one krótkie, zredukowane do najmniejszej drobiny czasu – gdy owe światy przylegają do siebie i ów styk może stać się dla nas przedmiotem kontemplacji. Niekiedy osłona świata widzialnego zostaje w nas przedarta i poprzez szczelinę, której jesteśmy świadomi, napływa niewidzialny, nieziemski powiew. Ten i tamten świat otwierają się przed sobą, życie nasze przekształca się w nieprzerwany ciąg, na podobieństwo ognistego słupa powietrza, który się wznosi nad żarem paleniska. Sen – to pierwszy i podstawowy stopień życia w świecie niewidzialnym, przywykliśmy go bowiem traktować jako coś naturalnego Niechaj będzie to stopień najniższy, w każdym razie najczęściej bywa najniższy. Sen, nawet najbardziej niespokojny, przenosi duszę człowieka w świat niewidzialny i najbardziej nieczułym z nas uświadamia, że istnieje coś więcej niż tylko nasze życie doczesne, które skłonni jesteśmy uważać za jedyne. Wiadomo, że na progu snu i czuwania, przy przechodzeniu z jednego stanu w drugi, na granicy między tymi przylegającymi do siebie światami, duszę naszą nawiedzają marzenia senne. Nie ma potrzeby dowodzić tu, dawno już to bowiem uczyniono, że marzenia senne nie towarzyszą snowi głębokiemu, lecz właściwe są dla stanu półsnu i półczuwania, zjawiają się właśnie w czasie, a ściślej w czasoprzestrzeni na granicy snu i czuwania. Być może słuszna jest więc ta interpretacja marzeń sennych, wedle której odpowiadają one w ścisłym tego słowa znaczeniu chwili przejścia z jednej sfery życia duchowego w drugą i dopiero potem, we wspomnieniach, to znaczy już po transpozycji w świadomość dzienną, przekształcają się w nasz, należący do świata widzialnego, szereg czasowy, same w sobie posiadając szczególna, nieporównywalna z dzienną, „transcendentną” miarę czasu. Pokrótce przypomnijmy dowody na to. „Spało się krótko, a snów było mnóstwo” – oto zwięzła formuła owego zagęszczenia obrazów marzeń sennych. Każdemu wiadomo, że w krótkim okresie czasu, jeśli pomiaru dokonywać z zewnątrz, można przeżyć we śnie godziny, miesiące, nawet lata, a w niektórych szczególnych okolicznościach – również wieki i tysiąclecia. Nie ulega więc wątpliwości, że człowiek śpiący, odcinając się od zewnętrznego świata widzialnego i przechodząc świadomością w inny system, zyskuje również nową miarę czasu, w związku z czym jego czas, w porównaniu z czasem, który porzucił, płynie z nieprawdopodobną wręcz prędkością. Jeśli każdy się zgodzi, nie znając nawet zasad teorii względności, że różne systemy (ograniczmy się do rozpatrywanego przez nas przypadku) posiadają własny czas, płynący z własną prędkością i mający własną miarę, to nie każdy, prawdopodobnie niewielu ludzi, zwróci uwagę, że możliwy jest przepływ czasu z nieskończoną prędkością, aby po przekroczeniu, niejako przenicowaniu się przez siebie samego, popłynąć w odwrotnym kierunku. A przy tym czas istotnie może być rozgałęziony i może mieć kierunek od przyszłości do przeszłości, od skutków do przyczyn, będąc równocześnie teleologicznym. Jest tak wówczas, gdy nasze życie przenosi się ze świata widzialnego w świat niewidzialny, od rzeczywistości do urojenia. Pierwszy krok w tym kierunku, to znaczy odkrycie rozgałęzień czasu zawdzięczamy baronowi Karolowi Duprelowi, który uczynił go w wieku młodzieńczym, a krok ów był najważniejszy w jego życiu. Jednakże nierozumienie urojoności spowodowało onieśmielenie i powstrzymało go od poczynienia dalszego i bardziej istotnego odkrycia, będącego konsekwencją pierwszego, a mianowicie odkrycia czasu odwróconego. Schemat rozważania jest, na przykład, następujący. Jest rzeczą ogólnie znaną, że w życiu każdego człowieka występują dość często, choć nie analizowano ich z interesującego nas punktu widzenia, marzenia senne wywołane jakąś przyczyną zewnętrzną, a ściślej mówiąc spowodowane jakimiś okolicznościami zewnętrznymi. Może to być jakikolwiek szum lub dźwięk, głośno wypowiedziane słowo, zsunięcie się kołdry z ciała śpiącego, zapach, który nagle rozprzestrzeni się w pokoju, skierowany nagle na twarz śpiącego strumień światła itp. Trudno właściwie powiedzieć, co może stać się bodźcem, który wyzwala twórczą działalność fantazji. Może przekonanie, że wszystkie sny są takiego pochodzenia, nie będzie zbyt pochopne, co w niczym nie umniejsza obiektywnego znaczenia snów. Jednakże bardzo rzadko owo banalne przekonanie (bądź też twierdzenie), że przyczyną marzenia sennego jest jakaś zewnętrzna okoliczność, konfrontowane jest z samą kompozycją marzenia sennego, które powstaje w danym przypadku. Najczęściej owo lekceważenie treści marzenia sennego ma swe źródła w dość rozpowszechnionym poglądzie, że marzenie senne jest czymś pustym, niegodnym analizy i wysiłku myślowego. Tak czy inaczej, kompozycja marzeń sennych „spowodowanych”, a może w ogóle wszystkich marzeń sennych, przynajmniej w większości, ośmielam się twierdzić, powstaje wedle takiego właśnie schematu. Fantazja senna przedstawia nam szereg osób, miejsc i wydarzeń, w sposób celowy splecionych ze sobą, co oznacza, oczywiście, nie głęboką prawidłowość, wedle której układa się akcja dramatu sennego, lecz jej sens pragmatyczny. Jesteśmy wyraźnie świadomi powiązania prowadzącego od niektórych przyczyn, zdarzeńprzyczyn widzianych we śnie, do niektórych skutków, zdarzeńskutków marzenia sennego. Oddzielne zdarzenia, choćby wydawały się nam niedorzeczne, połączone są jednakże w marzeniu sennym więzami przyczynowymi i marzenie senne rozwijając się w określone, feralne z punktu widzenia śniącego obrazy dochodzi do pewnego ostatecznego zdarzenia, które stanowi rozwiązanie i zakończenie całego systemu następujących (po sobie przyczyn i skutków. Marzenie senne kończy się zdarzeniem x, które miało miejsce dlatego, że wcześniej zaszło zdarzenie t, a t zaistniało dlatego, że wcześniej było s, a s miało swoją przyczynę w r itd. Wychodząc od skutków do przyczyn, od następującego do poprzedzającego zdarzenia, od teraźniejszego do przeszłego, dochodzimy do pewnego początkowego i na ogół zupełnie nie znaczącego, niczym nie wyróżniającego się zdarzenia α – będącego przyczyną wszystkiego, co następuje po nim, jak nam to uświadamia sen. Pamiętajmy jednak również, że przyczyną z zewnątrz, poznawalną na jawie, widzianego marzenia sennego jako całości, jako całościowej kompozycji, było jakieś, niedostępne dla zamkniętego systemu zipiącego zdarzenie lub okoliczność. Nazwijmy ją Ω. Teraz śpiący budzi się. Owa przyczyna Ω nie tylko pobudziła go do marzenia sennego, które przeżywał, lecz i przebudziła. Przy czym rozwiązanie marzenia sennego x pokrywa się lub prawie się pokrywa pod względem swojej treści z przeżytą na jawie przyczyną marzenia sennego Ω. Owa zbieżność bywa na ogół tak dokładna, że nikt nie wątpi w bezpośredni związek zdarzenia x i przyczyny Ω. Rozwiązanie marzenia sennego stanowi niewątpliwie senną parafrazę jakiegoś zdarzenia Ω ze świata zewnętrznego, które wtargnęło w oderwany od wszystkiego, co zewnętrzne, świat śpiącego. Gdy mani sen, w którym słychać wystrzał, a w pokoju obok rzeczywiście ktoś strzelił lub trzasnęły drzwi, to nieprzypadkowość takiego właśnie marzenia sennego nie ulega wątpliwości. Oczywiście, wystrzał w marzeniu sennym stanowi tylko duchowy odgłos wystrzału w świecie zewnętrznym. Przy czym oba wystrzały odbieramy dwojako – uchem, które śpi, i uchem, które czuwa – choć proces fizyczny jest jeden. Jeśli we śnie ujrzę mnóstwo pachnących kwiatów, wówczas gdy podsunięto mi pod nos flakon z perfumami, to znów nienaturalnie byłoby myśleć, że zbieżność dwóch zapachów, zapachu kwiatów we śnie i zapachu perfum dochodzącego z zewnątrz, to wynik przypadku. Jeśli zaś we śnie ktoś zwalił mi się na pierś i zaczął mnie dusić, co sprawiło, że w przestrachu obudziłem się, to okazało się po prostu, że zostałem przyduszony poduszką, która przypadkowo znalazła się na mojej piersi. Jeśli znów w marzeniu sennym ugryzł mnie pies i obudziłem się pod wpływem tego ugryzienia, dostrzegam, że w istocie rzeczy ukąsił mnie komar, który wleciał przez otwarte okno. Przykładów na to, że zbieżność rozwiązania marzenia sennego x z jego przyczyną zewnętrzną Ω wcale nie jest przypadkowa» można podać więcej. Powtarzamy, to samo rzeczywiste zdarzenie odbierają dwie świadomości – świadomość dzienna jako Ω, a świadomość nocna jako x. W tym, co powiedziałem tu, nie byłoby właściwie nic szczególnego. Nie byłoby, gdyby zdarzenie x będące następstwem Ω, to znaczy należące do szeregu dziennej, zewnętrznej przyczynowości, nie brało również udziału w innym szeregu przyczynowym, szeregu nocnej świadomości, i nie stanowiło też następstwa, zupełnie z innego powodu, całego szeregu przyczyn i skutków, następujących po sobie i mocno zespolonych z początkową przyczyną a Nawiasem mówiąc, przyczyna α pod względem treści wyraźnie nie ma nic wspólnego z przyczyną Ω, a więc nie mogła być przez nią spowodowana. Ale jeśli nie byłoby przyczyny o, z wszystkimi wywodzącymi się z niej skutkami, nie byłoby i całego marzenia sennego, to znaczy nie mogłoby być rozwiązania χ, a więc nie obudzilibyśmy się, czyli zewnętrzna przyczyna Ω nie doszłaby do naszej świadomości. Nie ulega więc wątpliwości, że x stanowi odzwierciedlenie w fantazji sennej zjawiska Ω, lecz x nie jest czymś powstałym w wyniku działania deus ex machina, bez żadnego sensu, na przekór logice i przebiegowi zdarzeń, wdzierającym się w wewnętrzne obrazy marzenia sennego i bezsensownie je urywającym, lecz jest zdarzeniem stanowiącym rozwiązanie pewnej akcji dramatycznej. Z marzeniami sennymi rzecz wcale nie przedstawia się tak, jak w ujęciu życia przez ludzi, którzy nie wierzą w Opatrzność, gdy, na przykład, katastrofa kolejowa czy wystrzał zza rogu przerywa pomyślnie rozwijającą się i obiecującą działalność człowieka, lecz tak jak w znakomitym dramacie, którego koniec następuje dlatego, że doprowadziły do niego wszystkie przygotowujące go zdarzenia i byłoby naruszeniem sensu i harmonii całego dramatu, gdyby rozwiązanie akcji nie nastąpiło. Pamiętając o silnym pragmatycznym powiązaniu wszystkich zdarzeń marzenia sennego ze sobą, nie możemy absolutnie dopatrywać się w rozwiązaniu x zdarzenia samodzielnego przydanego z zewnątrz do szeregu innych zdarzeń i tylko dzięki jakiejś niedocieczonej przypadkowości nie naruszającego wewnętrznej logiki oraz prawdy artystycznej marzenia sennego jako całości. Nie ulega wątpliwości, ze marzenia senne, zwłaszcza ten ich typ, jaki tutaj analizujemy, stanowią całościowe, zamknięte w sobie układy, w których zakończenierozwiązanie przewidziane jest od samego początku. Więcej, przewidziany jest zarówno ów początek, jak i rozwiązanie akcji oraz wszystkie pozostałe elementy fabuły. Mając na uwadze niewielkie znaczenie samego rozwiązania akcji jako takiego, bez kończących je skutków, jak to na ogół bywa w dobrze napisanym dramacie, mamy absolutne prawo upierać się przy teleologiczności całej kompozycji marzenia sennego. Wszystkie zdarzenia rozwijają się z punktu widzenia rozwiązania po to, aby rozwiązanie nie było zawieszone w pustce, nie stanowiło nieszczęśliwego przypadku, lecz posiadało głębokie, pragmatyczne umotywowanie. Przytoczmy kilka przykładów takich właśnie marzeń sennych. Oto trzy przykłady marzeń sennych stanowiących reakcję na dźwięk budzika, wedle zapisu Hildebrandta. „Wiosennym porankiem wybrałem się na spacer i włócząc się po zieleniejących polach dochodzę do sąsiedniej wsi. Widzę jej mieszkańców w odświętnych ubiorach, z modlitewnikami w rękach, tłumnie spieszących w kierunku kościoła. Rzeczywiście, przecież to niedziela, zaraz więc rozpocznie się poranna msza. Postanawiam na nią pójść, lecz najpierw, ponieważ idąc nieco się spociłem, postanawiam ochłonąć na cmentarzu, który otacza kościół. W tym czasie, czytając najróżniejsze napisy na grobach, słyszę jak dzwonnik wspina się na wieżę, na jej szczycie widzę niewielki wiejski dzwon, którego dźwięk powinien dać sygnał na rozpoczęcie nabożeństwa. Przez pewien czas wisi on nieruchomo, później zaczyna się kołysać i nagle – rozlegają się jego głośne i przeszywające dźwięki, tak głośne i tak przeszywające, że budzę się. Okazuje się iż dźwięki te wydaje dzwoneczek budzika.” Drugi przykład. „Słoneczny zimowy dzień, ulice pokryte są jeszcze śniegiem. Obiecuję wziąć udział w jeździe sankami, lecz muszę długo czekać, póki nie powiadomią mnie, że sanki stoją przed bramą. Wówczas rozpoczynają się przygotowania – wkładam futro, wyjmuję worek, w który schowam nogi – w końcu sadowię się na swoim miejscu. Jednakże odjazd się przeciąga wreszcie lejce dają znak niecierpliwiącym się koniom. Sanie (ruszają z miejsca, silnie potrząsane dzwoneczki rozpoczynają słynną janczarską muzykę z taką siłą, że przezroczysta tkanka marzenia sennego natychmiast zostaje przedarta. Jednakże i tym razem nie było to nic innego, jak tylko ostry dźwięk budzika.” I trzeci przykład. „Widzę, jak służąca idzie korytarzem do jadalni niosąc kilka tuzinów talerzy ułożonych jeden na drugim. Wydaje mi się, że porcelanowej kolumnie w jej rękach zagraża niebezpieczeństwo utraty równowagi. Uważaj – ostrzegam ją – cały ten stos runie na ziemię. Oczywiście, następuje zwykła reakcja: nie pierwszy raz tak niosę, jestem do tego przyzwyczajona itp., ja tymczasem nie spuszczam zaniepokojonego spojrzenia z idącej dziewczyny. I rzeczywiście, na progu potyka się i kruche przedmioty z brzękiem rozpryskują się po podłodze na tysiące kawałków. Lecz wkrótce zauważam, że brzęk ów wcale nie przypomina brzęku rozpryskujących się talerzy, lecz dźwięk jest prawdziwy, a jego źródło stanowi, co w końcu obudziwszy się stwierdzam, budzik.” Przeanalizujemy teraz podobne marzenia senne. Jeśli, na przykład, w marzeniu sennym, cytowanym w każdym niemalże podręczniku psychologii, śpiący przeżył rok albo i więcej w okresie Rewolucji Francuskiej, był obecny przy jej wybuchu i, wydaje się, brał w niej udział, a później po różnych i skomplikowanych perypetiach, prześladowaniach i ucieczkach, terrorze i straceniu króla itp. został wreszcie razem z żyrondystami pojmały, umieszczony w więzieniu, przesłuchiwany, a następnie stanął przed trybunałem rewolucyjnym, był sądzony i skazany wyrokiem trybunału rewolucyjnego na śmierć, po czym zawieziony na wózku na miejsce stracenia, wprowadzony na szafot, głowa jego została ułożona na gilotynie, jej chłodne ostrze dotknęło jego szyi i w tym miejscu człowiek ów z przerażeniem się obudził – to czy przyjdzie nam na myśl dopatrywać się w ostatnim wydarzeniu – dotknięciu nożem gilotyny szyi – czegoś nie związanego z poprzednimi wydarzeniami? I czyż pomyślimy, że cały rozwój akcji – od zarania rewolucji do wprowadzenia człowieka, któremu przyśnił się ów sen, na szafot – może nie być podporządkowany łańcuchowi zdarzeń prowadzącemu do takiego właśnie zakończenia, do owego dotknięcia chłodnym ostrzem szyi – do tego, co nazwalibyśmy zdarzeniem x? Oczywiście, już samo przypuszczenie tego rodzaju jest absurdalne. Nawiasem mówiąc, człowiek, który miał wyżej opisany sen, obudził się dlatego, że opadła poręcz łóżka żelaznego, na którym spał i uderzyła go silnie w szyję. Jeśli nie podajemy w wątpliwość wewnętrznego powiązania i logiczności marzenia sennego od zarania rewolucji (a) do dotknięcia nożem gilotyny (x), to tym bardziej nie możemy mieć wątpliwości, że wrażenie dotyku chłodnym nożem we śnie (x) i uderzenie zimną poręczą łóżka w szyję, wówczas gdy głowa spoczywała na poduszce (β), stanowi jeden i ten sam objaw, lecz przyjmowany przez dwie różne świadomości. Powtarzam, nie byłoby nic szczególnego w tym, gdyby uderzenie żelazną poręczą (Ω) obudziło śpiącego i równocześnie w owym niezbyt długim okresie czasu, jakim jest budzenie się, przybrało kształt symbolicznego obrazu, który, wzmocniony chociażby skojarzeniami na temat Rewolucji Francuskiej, zaczął rozwijać się w krótsze lub dłuższe marzenie senne. Jednakże cała rzecz w tym, że owo marzenie senne, jak wiele innych tego rodzaju, rozwija się właśnie w odwrotnym kierunku niż ten, którego moglibyśmy oczekiwać wedle Kaniowskiej koncepcji czasu. Powiadamy: przyczyną zewnętrzną (Ω) marzenia sennego, które stanowi zamkniętą całość, jest uderzenie żelaznym prętem w szyję. Bezpośrednim jego symbolem jest obraz opadającego ostrza gilotyny (x). Duchową przyczyną całego marzenia sennego jest więc zdarzenie x. W świadomości dziennej, wedle schematu dziennej przyczynowości, powinno ono w czasie poprzedzać zdarzenie a, duchowo wywodzące się przecież z wydarzenia x. Inaczej mówiąc, zdarzenie x w systemie czasu świata widzialnego powinno stanowić zawiązanie akcji dramatu marzenia sennego, a zdarzenie α – jego rozwiązanie. Jednakże w systemie czasu świata niewidzialnego sprawa przedstawia się odwrotnie, i przyczyna x nie pojawia się przed skutkiem a czy całym szeregiem swoich skutków b, c, d… r, s, t, lecz następuje po nich wszystkich, kończąc cały szereg i określając go nie jako przyczyna pobudzająca, lecz jako przyczyna końcowa – τέλος. W ten sposób w marzeniu sennym czas płynie nie tylko w sposób przyspieszony, lecz i w kierunku przeciwnym do rzeczywistego, przeciw kierunkowi upływu czasu świadomości czuwającej. Jest odwrócony na nice, co oznacza, że wraz z nim odwrócone są również wszystkie jego konkretne obrazy. A to znów znaczy, że wkroczyliśmy w obszar przestrzeni urojonej. Wówczas to samo zjawisko, które odbiera się stąd – z obszaru przestrzeni rzeczywistej – jako rzeczywiste, stamtąd – z obszaru przestrzeni urojonej – samo w sobie wydaje się urojone, to znaczy jako cel, jako przedmiot dążenia, przede wszystkim osadzone jest w czasie teleologicznym. I przeciwnie, to, co jest celem podczas kontemplacji stąd, i wedle oceny celem, który wydaje się nam wspaniałym, choć pozbawionym energii ideałem, stamtąd, w ocenie drugiej świadomości, ujmowane jest jako żywa energia, która formuje rzeczywistość, jako twórcza forma życia. Taki w ogóle jest czas wewnętrzny żywych organizmów, czas w swym przepływie skierowany od skutków do przyczyncelów. Na ogół jednak w sposób niewyraźny czas ten dociera do naszej świadomości. Pewien bliski mi człowiek, który tęsknił po zmarłym krewnym, zobaczył pewnego razu we śnie siebie samego spacerującego po cmentarzu. Tamten świat wydawał mu się mroczny i ponury. Jednakże zmarli wyjaśnili mu – może zresztą sam jakoś do tego doszedł, nie pamiętam szczegółów – jak bardzo błędny jest tego rodzaju sąd. Tuż pod powierzchnią ziemi rośnie bowiem, lecz w odwrotnym kierunku, kłączami do góry, a źdźbłami w dół, taka sama zielona i soczysta trawa jak na cmentarzu, rosną takie same drzewa skierowane tylko konarami w dół, a korzeniami do góry, śpiewają takie same ptaki, rozciąga się taki sam błękit nieba i świeci takie samo słońce – z tym, że wszystko to jest bardziej promieniste i piękniejsze niż nasze z tej strony. Czy w tym odwrotnym świecie, w tym ontologicznym lustrzanym odbiciu świata nie uznajemy obszaru urojonego, choć owa urojoność dla tych, którzy sami są odwróceni, osiągając duchowy środek świata, jest czymś autentycznym, realnym, tak samo jak realni są oni. Jest w swej istocie realna, choć nieco inaczej niż ten nasz świat, albowiem jedno jest dzieło Boskiego tworzenia, jeden byt, mimo że kontemplowany przez tych, którzy znaleźli się po tamtej stronie. Są to wyobrażenia i duchowe odbicia przedmiotów dostrzeganych przez tych, którzy w sobie samych dojrzeli swoje pierwotnie stworzone wyobrażenie, obraz Boży albo, mówiąc z grecka, ideę. Ideę Wyższego Bytu widzialnie naświetlonego samymi ideami i za pośrednictwem siebie objawiającego światu, temu naszemu światu, ideę świata niebiańskiego. Marzenia senne są więc w istocie rzeczy owymi obrazami, które oddzielają świat widzialny od świata niewidzialnego, dzielą i równocześnie łączą owe światy. Owo graniczne miejsce tych obrazów w marzeniu sennym sprawia, że odnoszą się zarówno do tego, jak i do tamtego świata. Wobec zwykłych obrazów świata widzialnego, wobec tego, co nazywamy „rzeczywistością”, marzenie senne jest „tylko snem”, czymś bez znaczenia – nihil visibile. Wprawdzie nihil, ale jednak visibile. A więc, coś bez znaczenia, jednakże widzialne, poddające się kontemplacji i dzięki temu bliskie obrazom tej „rzeczywistości”. Lecz czas tego czegoś, a więc jego podstawowa własność, ma konstrukcję odwrotną do tej, która obowiązuje w świecie widzialnym. I dlatego marzenie senne, choć widzialne, jest z gruntu teleologiczne albo też symboliczne. Przepojone znaczeniem innego świata, jest ono niemalże czystym jego znaczeniem, niewidzialnym, niematerialnym, nieprzemijającym, choć ujawniającym się widzialnie i jakby materialnie. Jest niemalże czystym znaczeniem ujawnionym za pośrednictwem jakby delikatnej błonki i całkowicie stanowiącym zjawisko z innego świata, tamtego świata. Marzenie senne w sposób najogólniejszy można ująć jako granicę między szeregiem zjawisk ziemskich i szeregiem przeżyć niebiańskich, granicę uwznioślenia tego, co ziemskie i ucieleśnienia tego, co nadprzyrodzone. Za pośrednictwem marzenia sennego dochodzi do symbolizacji najniższych przeżyć świata niebiańskiego i najwyższych świata ziemskiego. Są to odległe reperkusje przeżywania innej rzeczywistości, choć już antycypujące wrażenia rzeczywistości tutejszej. Oto wyjaśnienie, że marzenia senne wieczorne, przed zaśnięciem, mają przede wszystkim znaczenie psychofizjologiczne, jako przejaw tego, co nagromadziło się w duszy z wrażeń dziennych, natomiast marzenia senne nad ranem w swej większości są mistyczne, albowiem dusza napełniona nocną świadomością i doświadczeniem nocy jest najbardziej oczyszczona i obmyta ze wszystkiego, co empiryczne, o ile ta indywidualna dusza w ogóle zdolna jest w danym jej stanie być wolna od słabości świata doczesnego. Marzenie senne stanowi wyraz przejścia z jednej sfery do drugiej i równocześnie jest symbolem. Czego jest symbolem? Dla sfery niebiańskiej – symbolem tego, co ziemskie, dla sfery ziemskiej – symbolem tego, co niebiańskie. Teraz zrozumiałe staje się, że marzenie senne pojawia się wówczas, gdy świadomości naszej dane są oba brzegi życia, choć w różnym stopniu wyrazistości. Zachodzi to, głównie rzecz biorąc, przy przechodzeniu z jędrnego brzegu na drugi, a być może i wówczas, gdy świadomość trwa na granicy między owymi sferami i niezupełnie obca jest jej percepcja podwójna, to znaczy wówczas, gdy człowiek znajduje się w stanie powierzchownego snu lub drzemiącego czuwania. Wszystkie istotne znaki w większości przypadków dane nam są bądź za pośrednictwem marzenia sennego, „w jakimś delikatnym śnie”, bądź też w niespodziewanie spadających na nas wyrwach w świadomości zewnętrznej rzeczywistości. Oczywiście, mogą być i inne przejawy świata niewidzialnego, lecz potrzebny jest im mocny wstrząs naszego jestestwa, niespodziewanie wyrywający nas niejako z samych siebie, lub zachwianie, „zasnucie mgłą” świadomości, która błąka się na granicy światów, lecz nie ma ani wiedzy, ani siły na samodzielne zagłębianie się w ten lub w drugi świat. To, co powiedzieliśmy tu o śnie, można odnieść z niewielkimi zmianami do wszelkiego przechodzenia z jednej sfery do drugiej. A więc, jeśli chodzi o twórczość, dusza artysty wznosi się ze świata ziemskiego do świata niebiańskiego. Tam syci się bez obrazów kontemplacją istoty bytu niebiańskiego, obcuje z wiecznymi noumenami przedmiotów i nasycona wiedzą zstępuje znów do świata ziemskiego. I tutaj, po drodze w dół, na granicy sfery ziemskiej, jej duchowy potencjał przybiera kształt obrazów symbolicznych – tych, które zostaną utrwalone w dziele artystycznym. Albowiem twórczość to nic innego jak marzenie senne, które przybrało realne kształty.