Kult świętych, podobnie jak kult obrazów, jest, uważam, jednym z poważniejszych zarzutów, jakie tradycja protestancka wytacza względem katolicyzmu i prawosławia, ponieważ sytuacja dotyczy nie tyle zrozumienia specyficznego zagadnienia teologicznego – pewnego ujęcia prawdy, poprawnego czy ułomnego – ile odnosi się wprost do sfery moralnej. Bałwochwalstwo to grzech, a taki właśnie zarzut jest stawiany: kult bałwochwalczy.
Jak niegdyś Izraelici, czcząc bożki, odchodzili od kultu Boga jedynego, tak ma być do dnia dzisiejszego w Nowym Przymierzu – ukryte na nowy sposób, już nie objawiające się w wulgarnych praktykach, ale organicznie wpisane w chrześcijański kult. Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek – obok wizerunku Jezusa wizerunek Maryi, pod oboma są odprawiane obrzędy, modlitwy, nabożeństwa.
Sytuacja nie byłaby i tak nowością, bo kult złotego cielca działał w istocie na tej samej podstawie, tzn. cielec miał być wizerunkiem Boga Jedynego. Był wyrazem kultu nie obcego Boga, lecz wyrazem kultu Boga Jedynego w sposób, którego Bóg nie zalecił.
"A wziąwszy je z ich rąk, nakazał je przetopić i uczynić z tego posąg cielca ulany z metalu. I powiedzieli: «Izraelu, oto bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej»."
Rozumowanie protestantów jest jasne i klarowne, podparte przykładami z Pisma. Jednak wyłania się z niego mroczny obraz świata: oto większość wierzących w Chrystusa to fałszywi świadkowie, bałwochwalcy. A jak wiemy:
"Idź teraz i prowadź ten lud, gdzie ci rozkazałem, a mój anioł pójdzie przed tobą. A w dniu mojej kary ukarzę ich za ich grzech." I rzeczywiście Pan ukarał lud za to, że uczynił sobie złotego cielca, wykonanego pod kierunkiem Aarona."
"Toteż występni nie ostoją się na sądzie" – ci, którzy czczą Maryję, świętych, obrazy i wizerunki ich przedstawiające, całują relikwiarze i biją pokłony przed świętymi.
Skrajnie pesymistyczna wizja chrześcijaństwa, jaka wyłania się z tego rozumowania, nie pozwala mi zaakceptować go bez próby obrony. Obrony nie tylko tego zagadnienia, jakim jest kult świętych, ale również obu tradycji – katolickiej i prawosławnej. Obrony, jak wierzę, masy świętych, których te tradycje zrodziły, a którzy nie widzieli w swoim sumieniu nic złego w kulcie świętych i świętych obrazów. Obie tradycje zgubiłyby grunt pod nogami, gdyby musiały przyznać, że tekst Soboru Nicejskiego II się myli i że nie powinno się czcić ani świętych, ani tym bardziej świętych obrazów.
Nie poruszę tu zagadnienia samych obrazów, ale przedstawię uzasadnienie kultu świętych – to, jak ja rozumiem jego sens i jego znaczenie dla Kościoła.
Lecz wpierw trzeba poświęcić chwilę klasycznej obronie, tzn. rozróżnieniu między dulia a latria. Tomasz opisuje to tak:
"Jak widzieliśmy poprzednio, gdy różne są powody należności, różne też są cnoty usprawniające w jej oddawaniu. Otóż z innego powodu należy się służba Bogu, a z innego ludziom, podobnie jak z innego powodu panem jest Bóg, a z innego człowiek. Bóg bowiem posiada nadrzędną i pełną władzę w stosunku do całego wszechświata i każdego stworzenia, gdyż każde podlega Mu całkowicie. Człowiek zaś ma tylko udział w pewnym podobieństwie do władzy Bożej, w miarę jak posiada cząstkę władzy nad innym człowiekiem lub jakimś stworzeniem. Dla tego cześć jako wyraz służbistości należnej człowiekowi który nad kimś panuje, różni się od uwielbienia jako wyrazu służby należnej Bogu jako Najwyższemu Panu. Cześć ta jest gatunkiem szacunku, czyli poważania osób piastujących jakąś wybitną godność: Stąd w języku greckim odpowiednik czci dulia oznacza usługi, jakimi słudzy okazują cześć swoim panom."
Streszcza się to w prostym rozróżnieniu: inna jest cześć oddawana świętemu, a inna Bogu. Lecz na czym polega owa inność? Przytoczę tu, myślę, słuszną krytykę Kalwina:
"Zasłaniają się tym, że cześć oddawana przez nich obrazom to dulia, a nie latria, czyli cześć tylko służebna, a nie prawdziwa. Przekonani o własnej niewinności twier- dzą, jakoby byli tylko sługami swych obrazów, jakby służba nie znaczyła więcej jeszcze niż poważanie. Ponadto, kryjąc się za greckimi słowami dulia i latria, których znaczenia nie pojmują, sami sobie przeczą w najbardziej niedorzeczny sposób. Latreia po grecku oznacza po prostu cześć, toteż jakby przyznawali, że czczą obrazy, wcale ich nie czcząc i adorują, wcale ich nie adorując. I niech mi nie mówią, że podstępnie łapię ich za słowa. Bo to oni sami próbują omamić prostaczków, pokazując w ten sposób własną głupotę. Lecz choćby byli najbardziej elokwentni na święcie, nie sprawią, że jedna i ta sama rzecz będzie dwiema różnymi sprawami. Ale dajmy spokój słowom i przejdźmy do faktów; niech nam pokażą. czym różnią się od dawnych bałwochwalców i w jaki sposób nie są do nich wcale podobni. Tak, jak żaden cudzołożnik ani zabójca nie uniknie kary, ubierając swe zbrodnie w dziwne słowa, tak samo oni nie mogą zostać roz- grzeszeni tylko dlatego, że nowymi słowami nazywają to, co ich upodabnia do bałwochwalców z dawnych czasów, których wszak sami muszą potępiać. Toteż ich sprawa niczym się nie różni, gdyż źródłem całego zła jest szalona pokusa, by iść tym samym tropem i tworzyć we własnym umyśle wizerunki Boga, a potem je wykonywać własnymi rękami."
W hipotetycznej sytuacji obserwator widzi dwie osoby – obie modlą się w tej samej pozycji. Jedna do Maryi, druga do Jezusa. W jaki sposób zewnętrzny obserwator może ocenić, który akt jest wykonany w duchu dulii, a który latrii? Jeśli to rozróżnienie jest faktyczne, a nie tylko semantycznym wybiegiem, różnica musi leżeć we wnętrzu osoby, która dokonuje aktu. W tym momencie każdy wierzący sam musi zadać sobie uczciwe pytanie: czy widzi w sobie jakąś różnicę?
Nie przesądzam, czy to tylko puste rozróżnienie, czy faktyczne – czy akt czci religijnej może być w taki sposób podzielony. Jednak widząc w sobie samym trudności z ich jasnym rozdzieleniem, będę zakładał w dalszej części tekstu, że to rozróżnienie jest puste.
Zamiast tego rozróżnienia proponuję przyjąć, że akt czci religijnej jest jeden, jak jeden jest kierunek wschodu, z którego przychodzi Pan i do którego się modlimy. Jeden jest Bóg, jedna wiara, jeden też Kościół.
Jednak przyznać się do bałwochwalstwa również się nie zamierzam. Za apostołem odwołuję się do własnego sumienia, które mnie nie oskarża:
"gdy jednocześnie ich sumienie staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na przemian ich oskarżające lub uniewinniające."
Pamiętam jednak również słowa:
"Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią."
Nie będę się upierał przy tym uzasadnieniu kultu świętych – jest ono na razie próbą zrozumienia. Przechodząc do rzeczy:
Wskazałem najpierw na jedność, bo myślę, że to właśnie ta jedność daje nam prawo do kultu świętych. Stare Przymierze nie mogło znać kultu świętych rozumianego jako jedność, bo ta jedność – zanim Pan wszystko na nowo połączył – nie istniała:
"A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich."
W tym fragmencie apostoł odsłania wielką tajemnicę, która wielu doprowadziła do błędu. Jednak owo "wszystkim we wszystkich" jest niewątpliwym faktem, poświadczonym przez Pismo również w innych miejscach, gdy ukazuje, w jaki sposób Bóg utożsamia się z człowiekiem:
"Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili." "Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna."
Prawda ta o wypełnieniu człowieka przez Boga jest powszechnie znana chrześcijaństwu. Pisał o tym już św. Ireneusz pod koniec II wieku: "Bóg stał się Synem Człowieczym, aby człowiek stał się synem Bożym."
Kontemplacja tej prawdy przez mistyków niejednokrotnie doprowadziła ich do uznania za heretyków. Obrazy, w których człowiek całkiem zlewa się z Bogiem, to stały element mistycznego piśmiennictwa:
"W pierwszej chwili kropla chciałaby w sobie zamknąć ten ocean niepojęty, ale w tej samej chwili poznaje, że jest jedną kropelką i wtenczas zostaje zwyciężona, przechodzi cała w Boga – jak kropla w ocean..."
Jakkolwiek pełne zjednoczenie człowiek może osiągnąć dopiero po śmierci, tak Jan od Krzyża pisze o tym, że jest to możliwe już na tym świecie."Mówi bowiem św. Mateusz: Beati mundo corde, quoniam ipsi Deum videbunt; ―Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą‖ (Mt 5, 8). To jasne widzenie, jak powiedzieliśmy, jest przyczyną całkowitego upodobnienia się duszy do Boga, jak to mówi św. Jan: ―Wiemy, że gdy się okaże, będziemy podobni do Niego‖ (1 J 3, 2). Nie w tym znaczeniu, by dusza stała się taka jak Bóg, to bowiem jest niemożliwe, lecz w tym, że cała upodabnia się do Boga. Dlatego będzie nazwana i rzeczywiście będzie Bogiem przez uczestnictwo.",
"W dopełnieniu się małżeństwa cielesnego, jak mówi Pismo święte, jest ―dwoje w jednym ciele" (Rdz 2, 24). Również tutaj, po dopełnieniu się zaślubin duchowych pomiędzy Bogiem i duszą, dwie natury są w jednym duchu i w jednej miłości, jak to mówi św. Paweł, posługując się tymże samym porównaniem: A kto złączy się z Panem, jest z Nim jednym duchem" (7 Kor 6, 17). Jest tu bowiem podobnie jak ze światłem gwiazdy czy świecy, które się łączy ze światłem słońca. Wtedy bowiem nie jest to światło gwiazdy ani światło świecy, lecz światło słońca wchłaniające w siebie tamte światła."
Zauważmy, że Jan w pierwszym przykładzie jasno oddziela Boga od człowieka – „będzie Bogiem przez uczestnictwo". Jednak w następnym przykładzie, gdy posługuje się obrazem, nie jest to już tak jasne. Uważam, że pokazuje to antynomiczny charakter tego zjednoczenia. Jan jest na tyle świadomy, by nie pisać w filozoficznej terminologii o zlaniu z Bogiem, lecz jednocześnie, gdy to język mistyczny wchodzi w grę, pozwala sobie już na ujawnienie innego aspektu tego uczestnictwa. Cała antynomia na tym się zasadza: Bóg jest wszystkim w tobie, a jednak ty wciąż jesteś sobą. Cóż to znaczy? Można uznać to za bełkot bez znaczenia, trzeba wybrać – albo w pełni Bóg, albo w pełni człowiek. Ale czy nie jest to w istocie dogmat chalcedoński? Antynomiczny charakter samego Chrystusa jest podstawą antynomicznego charakteru theosis (przebóstwienia) – „Ja i Ojciec jedno jesteśmy".
W tej wędrówce przebóstwienia poprzedzają nas ci, których łaska i wysiłek podejmowany na drodze dobra uczyniły „bardzo podobnymi" do Chrystusa, mianowicie męczennicy i święci. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje Maryja. Jeśli istnieje tożsamość Boga z jego świętymi, którzy się z nim zjednoczyli, to nie ma już mowy o bałwochwalstwie – jest jedynie nowa jakość, nowy sposób obcowania z Bogiem w ramach nowego przymierza. Wtedy szczególne miejsce Marii wynika z niczego innego jak tylko z tego, że ona najbardziej upodobniła się „na wzór obrazu Jego Syna" – oto całe uzasadnienie jej szczególnego miejsca bez potrzeby argumentacji opartej na alegoriach. Warto w tym miejscu nadmienić myśl o. Kolbego, który określił – co było bardzo problematyczne dla wielu czytelników jego pism – Marię jako wcielenie Ducha Świętego. Lecz myślę, że w obliczu przedstawionej tu argumentacji, jeśli pomyślimy o tym w ramach przebóstwienia z udziałem Ducha, dobrze harmonizuje się to z przedstawioną wizją. Kolbe został przywołany też z innego powodu, którym już zamknę ten wpis. Maksymilian był bardzo maryjny – jego własny brat nie rozumiał jego kultu Marii i sam mu przypominał, że w chrześcijaństwie centralną postacią jest Jezus, a nie Maria. I fakt, że on jest – myślę – jednym z bardziej maryjnych świętych, jakich ma Kościół Rzymski. Tu można powrócić do grozy zarzutu, jaki padł na początku: jeśli on był jedynie szalonym pseudochrześcijańskim bałwochwalcą, to jaki sens mają słowa Pana: „Poznacie ich po ich owocach"? Jeśli faktycznie „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich", to ciężko mi osobiście pomyśleć, że owoc największej miłości mógł wydać jakiś szalony bałwochwalca.
Źródła:
- Ireneusz, Adversus haereses
- Jan Pawł II, Orientale Lumen
- Jan od Krzyża, Pieśn Duchowa - Noc Ciemna
- Tomasz z Akwinu, Suma Teologiczna Tom 20
- Jan Kalwin, Podstawy Religii Chrześcijańskiej Tom I
- Ireneusz, Adversus haereses
- Jan Pawł II, Orientale Lumen
- Jan od Krzyża, Pieśn Duchowa - Noc Ciemna
- Tomasz z Akwinu, Suma Teologiczna Tom 20
- Jan Kalwin, Podstawy Religii Chrześcijańskiej Tom I