Nienawiść do modernistów, papistów, protestantów, heretyków, plucie jadem i ciągłe oskarżenia — czy tak powinien wyglądać Kościół Jezusa? To jest ta słynna miłość chrześcijan: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.” Ciągłe kłótnie i spory, mimo modlitwy Pana: „Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a ja w Tobie; żeby i oni byli w nas jedno, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś.” Mimo polecenia Pawła: „W imię Pana naszego Jezusa Chrystusa wzywam was, bracia, byście byli zgodni we wszystkim, by nie było wśród was podziałów, lecz jedność w myśleniu i poznaniu (γνώμῃ).”
„Myślę o tym, co każdy z was mówi: «Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa». Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni?”
Dla świata — zgorszenie w ciele Chrystusa, rozłam. W imię czego? W imię prawdy? W imię prawdy uderza się w ciało Tego, który jest prawdą?
Na pewno prawda jest ważna i jedna, lecz myślę, że wszyscy zgadzamy się co do tego, co jest najważniejsze, tj. wierzymy w zbawczą moc męki i śmierci Jezusa Chrystusa, zbawienie przez łaskę. To głosił Paweł, i wierzę, że nigdy by się tego nie wyrzekł, chociażby miał potępić cały Kościół poza nim. Lecz nie o to przecież się kłócimy; czy powinniśmy wprowadzać rozłam z powodów różnic w ujęciu prawdy w system, gdy Paweł głosi: „Abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża.” Albo o szczegóły z interpretacji Pisma, gdy Paweł mówi: „Unikaj natomiast głupich dociekań, rodowodów, sporów i kłótni o Prawo! Są bowiem bezużyteczne i puste.”
Inna sprawa, jak sam Pan podchodzi do heretyków, Samarytan: „O, gdybyś znała dar Boży i [wiedziała], kim jest Ten, kto ci mówi: 'Daj Mi się napić' — prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej.” Nie zna Pana, wyznaje herezje Samarytan, a jednak Pan sam do niej przychodzi, wchodzi ona w relację z Jezusem. Mimo tego wiele innych fragmentów Pisma pokazuje Samarytan w dobrym świetle, mimo że są dalej doktrynalnie od Faryzeuszy.
Można też zadać pytanie o sam Kościół, o jego członków: jak oni wierzą? Jak doktryna w ich głowie wygląda? Jak poznają Pana? Kim jest dla nich Chrystus, a czym jest dla nich doktryna, w którą wierzą? Grzegorz z Nyssy, Tomasz z Akwinu, Joseph Ratzinger — są to tak odmienne umysły, że porównanie ich jest praktycznie niemożliwe. Każdy z nich ma w inną stronę ukształtowany sposób myślenia i postrzegania świata, z wpływami, czy to wytworzonymi przez nowoczesną naukę, czy to przez Arystotelesowski obraz świata, czy Platońskie pisma. Już samo to zestawienie, jak mogli myśleć o Jezusie jako Bogoczłowieku, pokazuje, że problem nie leży tylko w zbiorze faktów, ale i w sposobie ich odbierania.
Natomiast sytuacja staje się jeszcze bardziej zawiła, gdy pomyślimy nie o uczonych, lecz o prostych ludziach, którzy nie tylko mogą wielu rzeczy po prostu nie znać, ale nawet nie być w stanie zrozumieć. Już samo uznanie, że Bóg jest jeden, ale w trzech osobach, wymaga sporego wysiłku konceptualnego. Jak ma taka osoba odbierać kłótnie teologów? Dla jej szczęścia, zapewne nie zwraca na nie uwagi; tylko czy to w Kościele Prawosławnym, czy Katolickim, czy Protestanckim, idzie i naśladuje Jezusa. Co ich może łączyć jako chrześcijan, jeśli nie relacja z Chrystusem przez miłość?
Na pewno istnieją sprawy wagi najwyższej: Trójca Święta czy Bóstwo Chrystusa. Wymieniać można wiele i spierać się o linię demarkacyjną, gdzie jest jeszcze sprawa istotna, a gdzie nie. Lecz myślę, że nigdy nie powinno to się odbywać kosztem ciała Chrystusa.
W nawiązaniu do tego wpisu zamieszczam wyciąg z wykładu kard. Rysia o buncie w Kościele, który uważam za dobry punkt wyjściowy do myślenia o szeroko pojętych heretykach i ich relacji do nas (pełnych prawdy i często przez to pychy): „Wiedza wbija w pychę, miłość zaś buduje.”
Samo sformułowanie bunt w Kościele oznacza, że to nie jest bunt przeciw Kościołowi.
Czyli nie mówimy o takich sytuacjach, że ktoś mówiąc tak kolokwialnie, ostatecznie, trzasnął drzwiami do Kościoła i poszedł sobie gdzie indziej, że się z tego Kościoła w jakimś sensie wyprowadził.
Jeśli mówimy bunt w Kościele, to znaczy mówimy o jakimś radykalnym przeżywaniu wiary wewnątrz Kościoła i w imię Kościoła, a pewnie najbardziej w imię zasad, które ten Kościół głosi, w imię wartości, które przepowiada,
które go ostatecznie jako pierwszego powinny tworzyć, no a czasami tak się zdarza, ponieważ Kościół jest święty, ale składa się z grzeszników, że ten Kościół zaczyna żyć wbrew zasadom, które innym przepowiada,
przepowiada sam sobie do środka.
Arnold z Breschi.
Mówiono o nim, że dał początek takiemu ugrupowaniu schizmatyckiemu, które brało nazwę od jego imienia i było nazwane Arnoldyści. Arnold urodził się około roku 1100.
Natomiast w roku 1155 został spalony na stosie na obrzeżach Rzymu.
Człowiek, jeden z najwybitniejszych ludzi, jak ich znał wiek dwunasty, uczeń Abelarda, człowiek radykalnie żyjący wiarą, pragnący reformy Kościoła, gdy chodzi o stan życia w Kościele kapłan, przynależący do takiej formacji, która narodziła się w ramach tzw. reformy gregoriańskiej i nazywamy ją do dzisiaj kanonikami regularnymi.
Takie wspólnoty duchownych, które żyły według reguły św. Augustyna.
Więc ludzie, którzy najpierw bardzo wiele wymagali od samych siebie, ale też mieli ambicje reformowania Kościoła. Sam Arnold, człowiek wybitnie uzdolniony, świetny kaznodzieja, urodzony przywódca.
W centrum jego przepowiadania, bardzo charyzmatycznego, była zawsze idea ubóstwa Kościoła.
Ubóstwa. W związku z tym to, co mu było najbardziej w Kościele nieznośne, to była rzeczywistość, którą nazywamy dominium temporale.
Trudno jest oddać słowo dominium jednym polskim słowem, bo dominium znaczy władza, ale dominium znaczy też własność.
I w tym jest takie wyczucie średniowieczne, które pewnie dzisiaj ludzie by podzielali, że ten ma władzę, kto ma własność.
Jak nie masz własności, to możesz tylko od kogoś dostawać w dzierżawę. Jak dostajesz w dzierżawę, to stajesz się jego lennikiem. Władza ma ten, który ma własność.
Kościół miał własność, miał dominium temporale, czyli władzę w wymiarze doczesnym.
Kościół miał władzę opartą o posiadanie, o ziemie, o przywileje, które najlepiej określić jednym terminem regalia.
Król odstępował swoje przywileje władzy kościelnej. Największym symbolem tej władzy doczesnej Kościoła było państwo papieskie, które nazywano wtedy Patrimonium Sancti Petri.
Czyli święty Piotr, to jest pytanie, w którym wieku stał się właścicielem Wielkiego Państwa. Na pewno już w V wieku takie Patrymonia były, a podręcznikowo to się mówi, że to są czasy karolińskie, kiedy powstało to państwo, koniec VIII wieku.
W XII wieku Kościół przeżywał takie dość powszechne wezwanie do tego, by wrócić do ideałów z czasów apostolskich, a w takim razie na ten ideał apostolski niewątpliwie składa się przepowiadanie słowa i ubóstwo.
W imię tego ideału w Rzymie utworzono komunę rzymską, stworzono republikę, powołano do życia senat. Oczywiście, żeby to wszystko można było zrobić, trzeba było wypędzić papieża, który był także doczesnym władcą Rzymu.
Paradoksem tej historii jest to, że tym papieżem, którego komuna rzymska wygnała, był papież Eugeniusz III, który był uczniem Bernarda z Clairvaux, człowieka, który radykalnie głosił ubóstwo Kościołowi.
I ten papież też sam w życiu był ubogi. Przyszedł do tego Rzymu jako jeden z najuboższych w dziejach papieży. Ale kiedy wszedł na ten urząd, to pierwszy szok, jaki pewnie sam przeżył był taki, że po swojej koronacji na papieża i władcę państwa kościelnego musiał siąść na konia, przejechać przez Rzymi i rozrzucać pieniądze.
I to robił Eugeniusz III, jadąc przez Rzym, rozrzucając pieniądze. A Bernard z Clairvaux, który swojego ucznia pilnował, zaraz mu napisał list, w którym go upomniał i powiedział, w tym jesteś następcą Konstantyna, a nie Piotra.
Pewnie Eugeniusz III sam miał z tym kłopot. Ale jego kłopot, jego kłopotem. Natomiast Rzymianie tak naprawdę wypowiedzieli mu posłuszeństwo i stworzyli rzymską komunę.
Kiedy wybuchło drugi raz powstanie przeciwko papieżowi, to są takie lata 1149-54, to nieformalnym przywódcą tego powstania stał się właśnie Arnold z Breschii.
I domyślamy się jednego tekstu, który pewnie wyszedł spod jego ręki, bo tak naprawdę to Arnolda znamy ze źródeł, które tworzono na jego temat, o nim pisano.
Ale jest jeden tekst, który najprawdopodobniej on napisał i to jest list Rzymskiego Senatu skierowany do Fryderyka Barbarossy, cesarza, a tak naprawdę przez pośrednictwo cesarza do kolejnych papieży.
Do Eugeniusza III i potem do jego następcy, papieża Hadriana IV.
I ten list właśnie głosi przede wszystkim to, że duchowni nie mogą mieć władzy doczesnej, nie mogą mieć dominium temporale, że nie powinni mieć władzy świeckiej w naszym rozumieniu dzisiaj państwowej.
Arnold myśli biblijnie, ewangelicznie i ciekawe, że przywołuje jako swoje argumenty w tym liście wyłącznie takie zdania, które w Nowym Testamencie są przypisane świętemu Piotrowi.
Na przykład takie zdanie, które jest w Ewangelii, oto my porzuciliśmy wszystko i poszliśmy za tobą. To mówi Piotr do Jezusa, to my porzuciliśmy wszystko, poszliśmy za tobą.
Więc Arnold się pyta, no jak ten Piotr, który wszystko porzucił, jest teraz władcą Wielkiego Państwa.
Drugi tekst, który przytacza, też tekst Piotrowy, jest z dziełów apostolskich, kiedy Piotr wchodzi do świątyni razem z Janem i czeka na nich człowiek, który jest paralitykiem i oczekuje od nich wsparcia.
Piotr mówi, srebra i złota nie mam, ale to, co mam, to ci daję. W imię Jezusa Chrystusa wstanie.
Oczywiście Arnolda interesuje początek tego zdania, nie mam srebra ani złota, a papież ma w nadmiarze, także rozrzuca na ulicach po koronacji.
Więc urzędującemu papieżowi Arnold przeciwstawia słowa Piotra, czyli tego, którego papież jest następcą.
Mówi, odeszliście od tego, co was opisuje źródłowo.
I to jest chyba pierwszy człowiek, kiedyś się tym zajmowałem bliżej, ale to w czasach, kiedy jeszcze mogłem być normalnym księdzem.
To jest wedle mojej wiedzy pierwszy człowiek w dziejach Kościoła, który uważał tak zwaną donację Konstantyna za kłamstwo.
On właśnie w tym piśmie skierowanym w imieniu Senatu mówi, że donacja Konstantyna to jest mendatium et fabula heretica, czyli kłamstwo i bajka heretycka.
Trzeba było czekać do XVII wieku, żeby udowodnić ostatecznie, że nie było nigdy czegoś takiego jak donacja Konstantyna, ale on to napisał w XII wieku.
Oczywiście jak ktoś wojuje z papieżem w ten sposób, że staje na czele komuny i powstania przeciwko papieskiej władzy,
i jesteśmy w wieku XII, to Państwo macie się prawo domyślać, jak się skończył żywot Arnolda.
Skończył się w ten sposób, że zabił go układ wtedy oczywisty, czyli układ między władzą, którą my dzisiaj nazywamy duchowną, a władzą, którą my dzisiaj nazywamy świecką.
Bo ostatecznie papież, już właśnie Hadrian IV, jedyny Anglik w dziejach papiestwa,
nałożył interdykt na Rzym, a właściwie na każde miejsce, gdzie będzie przebywał Arnold,
i ten interdykt był nałożony w czasie, kiedy Kościół przeżywał Wielki Tydzień.
To oznaczało, że tam, gdzie on będzie, tam nie będzie obrzędów Wielkiego Czwartku, Wielkiego Piątku i Wielkiej Nocy.
No to Państwo rozumiecie, poparcie poparciem, ale w tym momencie Arnold został sam.
Został wyrzucony z Rzymu. Jak wyszedł z Rzymu, został pojmany przez właśnie wojska Fryderyka Barbarossy.
Wytoczono mu szybki proces. Jak się przegląda źródła zarzuty, które są stawiane Arnoldowi są właściwie dwa charakterystyczne.
Pierwszy to jest odium clericolum, to znaczy nienawiść do duchownych.
No bo on piętnował tych duchownych, którzy właśnie mieli pieniądze, mieli majątek, mieli władzę.
To zostało zinterpretowane jako nienawiść do duchownych.
Ale drugi powód skazania Arnolda na śmierć jest ważniejszy. Mianowicie zarzucono mu coś, co jest określone pervertencia mundum.
To znaczy jakby odrzucenie świata, postawienie świata na głowie.
Czyli to wszystko, co rządzi światem, przez niego zostało odrzucone.
Bo ten świat tak był skonstruowany. Był skonstruowany na własności, był skonstruowany na posiadaniu.
I był skonstruowany na tej bliskości tego, co dziś nazywamy Kościołem i tym, co dziś nazywamy państwem.
Te sfery się głęboko przenikały i ta reakcja na Arnolda była zgodna.
On był nie do przyjęcia i dla duchownych, i dla świeckich, w sensie tych, którzy rządzili wtedy światem.
Oni byli przekonani, że to, co on głosi, to jest zburzenie wszystkich struktur myślenia, działania, postępowania w świecie.
I stąd osąd, wyrok wykonano. To jest taki dość charakterystyczny wyrok, który powtarza się w dziejach Kościoła.
Został powieszony, po powieszeniu spalony, a po spaleniu jego prochy wrzucono do rzeki, tym razem Tybru.
Oczywiście dlatego, żeby nie zostały żadne ślady po nim, bo się bano, że możliwy jest na przykład kult takiego człowieka, że ludzie będą chcieli jednak jakieś relikcie po nim zdobyć i czcić.
Arnold padł ofiarą nie wyznawanej przez siebie Ewangelii, tylko zbyt bliskich związków tego, co święte z tym, co świeckie.
I tego wymieszania porządków sakrum i profanum. I ostatecznie to było to, co go zabiło.
Ale trudno jest w tekstach Arnolda, na tyle na ile go znamy, gdzieś znaleźć jakąś rzeczywistą herezję.
Bardzo trudno by było się doszukać.
św. Tomasza More studiował na dwóch wielkich uniwersytetach w Louvelle i w Paryżu
i to wykształcenie prawnicze oczywiście otwarło przed nim możliwości kariery w służbie królewskiej i w tej karierze najwyższy stopień, jaki osiągnął to było stanowisko Lorda Kanclerza Anglii,
czyli tak naprawdę stał się drugą osobą po królu w Anglii i to był rok 1529.
No i wszystko było pięknie i szczęśliwie, tyle że trzy lata później król Henryk VIII nie tylko, że postanowił się rozwieźć ze swoją pierwszą żoną i ogłosić, że właśnie zawarł następne małżeństwo z Anną
i ogłosić ją jako właściwie legalną żonę i potomstwo z prawem do sukcesji tronu, to Tomasz jeszcze był w stanie przyjąć.
To był w stanie przyjąć, ale za tym aktem, zwanym aktem sukcesji król ogłosił też akt zwany aktem supremacji, w którym się ogłosił głową Kościoła angielskiego.
Następnego dnia Tomasz złożył urząd kanclerski, a potem zaraz chwilę później został zamknięty do Tower, gdzie przesiedział 15 miesięcy.
Taką decyzję podwioło siedmiu ludzi, siedmiu ludzi.
Oprócz Tomasza jeden biskup, zresztą wychowawca Henryka VIII, jego osobisty nauczyciel, wychowywał go od małego chłopca,
John Fisher i oprócz tych dwóch jeszcze pięciu kartuzów.
Siedmiu ludzi w całej Anglii odmówiło przysięgi, która uznawała króla głową Kościoła.
Ponieważ Tomasz tego odmówił, został tak jak powiedziałem uwięziony i potem konsekwentnie wskazany na ścięcie. To był bunt nie tylko przeciwko królowi, to był też bunt przeciwko lokalnemu Kościołowi w Anglii,w którym Tomasz żył.
Mamy zapis w ostatniej sesji procesu Tomasza i tu chciałbym państwu fragment tego zapisu przeczytać.
Odpowiedział mu Lord Kanclerz, iż skoro wszyscy biskupi, wszystkie uniwersytety i najuższe księżycy,
uznali o wą ustawę, dziwnym się wydaje bardzo, że on sam jeden tak uporczywie sprzeciwia się im i tak zaciekający.
Wszystkie uniwersytety i najuczęsi ludzie w całym królestwie uznali o wą ustawę, dziwnym się wydaje bardzo, że on sam jeden tak uporczywie sprzeciwia się im i tak zaciekle z nimi spiera.
Czyli ostatecznie ci, którzy go sądzili, chcieli go przekonać do zmiany decyzji nie w ten sposób, że mówi taka jest wola króla, tylko chcieli mu powiedzieć cały nasz Kościół poszedł za tym.
Biskupi i uniwersytety to jest taki czas, kiedy uniwersytety stały się w Kościele tak poważną siłą jak papieństwo, czy episkopat i kardynałowie.
Zresztą wydziały teologiczne, kiedy się odbywały sobory w wieku XV, to nieraz większość ojców soborowych to byli profesorowie teologii.
I teraz mówiono do Tomasza na rozprawie, popatrz, wszyscy biskupi, z wyjątkiem tego jednego, którego już nazywano starcem, właśnie Jan Fischer, wszyscy biskupi, wszystkie uniwersytety, a kto ty jesteś?
Nawet nie masz wykształcenia teologicznego, nie? Odpowiedź Tomasza była taka, jeśli tak istotna jest liczba biskupów i uniwersytetów, jak wasza dostojność zdajesz się mnie mać,
to nie widzę szczególniejszej przyczyny, mi lordowie, by odmieniać swoje sumienie.
Albowiem nie wątpię, iż dość wielu jest takich, nie w tym królestwie co prawda, ale wreszcie chrześcijaństwa, których sąd w tej sprawie jest podobny mojemu.
Gdybym zaś wspomnieć miał na tych, którzy już pomarli, a wielu spośród nich cieszy się teraz chwałą świętych w niebie, to niechybnie znakomita ich większość za dni swego życia myślała o tej sprawie to samo, co ja dzisiaj.
Przeto nie widzę się zmuszonym, mi lordowie, by kształtować swoje sumienie wedle ustanowień jednego królestwa wbrew powszechnym ustawom chrześcijaństwa.
To jest niezwykły tekst, bo on żyje w tym Kościele, w nim wyrósł, ale też widzi, że ten jego Kościół odpadł od tego, czym żyje Kościół powszechny.
Mówi, no dobrze, nawet gdyby w tym pokoleniu wszyscy mówili tak, ale chrześcijaństwo w tym czasie miało już 15 wieków.
Więc on musi stanąć, on ma tego pełną świadomość, że stoi przeciwko temu Kościółowi, którym mógł najlepiej nazwać swoim Kościołem, własnym Kościołem, najbliższym sobie Kościołem.
Pisał o Jezusie w Ogrojcu, sam będąc w więzieniu i wiedząc, że się szykuje na śmierć, więc czuł, że to jest dokładnie tak jak z Jezusem.
To znaczy wiecie Państwo, Tomasz to nie jest przypadek Herosa.
Tomasz był człowiekiem, który potrafił się przyznać do tego, że się boi, że nie wie, czy wytrwa do końca.
Bardzo dobrze rozumiał Jezusa, który w Ogrojcu się pocił krwią i modlił się do Ojca, żeby ten kielich został od Niego zabrany.
I Państwo pamiętacie, że w Ogrojcu apostołowie spali, tak?
Jezus się modlił i czuwał, a oni spali.
I w tym traktacie o smutku, znużeniu, strachu Jezusa w Ogrojcu Tomasz pisze tak.
Dlaczego biskupi nie dostrzegają w tej scenie swej własnej ospałości?
Objąwszy spuścizny miejsca apostołów, czy odtwarzają ich cnoty tak gorliwie, jak skwapliwie przejmują ich władzę?
I tak wiernie, jak okazują ich lenistwo i ospałość?
Gdyż bardzo wielu z nich z ociąganiem i leniwie zasiewa wśród ludzi cnoty i broni prawdy,
podczas gdy nieprzyjaciele Chrystusa są całkiem przytomni, aby siać występki i wykorzeniać wiarę.
Lecz chociaż to porównanie ze śpiącymi apostołami odnosi się bardzo dobrze do biskupów, którzy śpią,
podczas gdy cnota i wiara są narażone na niebezpieczeństwo, jednak nie dotyczy wszystkich tych dostojników pod każdym względem.
Albowiem niektórzy z nich, niestety o wiele liczniejsi niż bym chciał, nie pogrążają się we śnie ze smutku i żalu, jak apostołowie,
ale są raczej odrętwiali i zagrzebani w zgubnych porządliwościach, to jest piani młodym winem szatana ciała i świata.
Śpią jak wieprze leżące w błocie.
Naprawdę jest bardzo krytyczny w odniesieniu do Kościoła, w którym przyszło mu żyć.
Kocha ten Kościół, ale wie dobrze, że ten Kościół tak jak go widzi, to nie jest ten, o którym mówił Jezus.
Nie taki ma być i nie taki jest Kościół powszechny, nie taki.
Oczywiście kiedy Tomasz szukał argumentów za swoją postawą, to myślę Państwo dobrze wiecie,
że Tomasza się dość powszechnie nazywa więźniem sumienia.
Zresztą w tym tekście z procesu to słowo tam padło, że on nie widzi powodów, dla którego miałoby zmieniać swoje sumienie.
Tym, że to sumienie u Tomasza właśnie to nie jest sąd moralny na wyczucie, bo tak mi się wydaje, że to jest dobre.
To jest sąd rozumny, do którego on dochodzi wielką pracą.
Poznając nauczanie Kościoła, rozpoznając nauczanie Kościoła przez wieki, ponieważ wykonał tę pracę,
to on potrafi też nawet ostro ocenić to, co się dzieje wokół niego.
Ale ostatecznie argumentem dla niego jest to uformowane niewątpliwie i pewne sumienie.
On nie ma w sumieniu wątpliwości.
Jest takie piękne zdanie, które on pisze w liście do Małgorzaty.
Droga Małgorzata, naprawdę nie zamierzam powierzać swojego sumienia komukolwiek, bo nie wiem, gdzie by je zaniósł.
Chcę zamknąć tak Tomasza, że tak jak dla siebie chciał prawa do takiego buntu sumienia, tak każdemu je przyznawał.
I postawa Tomasza jest postawą radykalnie indywidualną, nikomu jej nie narzucał.
W więzieniu Tomasz dowiedział się, że ten spowiednik króla Henryka VIII chce złożyć przysięgę, w której uzna króla głową Kościoła.
I Tomasz napisał do niego list i ten list brzmi tak.
Donoszą mi, że chcesz uznać króla głową Kościoła. Modlę się do Pana, żeby Ci w tym błogosławił.
To jest, ja muszę powiedzieć, że niewiele w życiu przeczytałem tak wstrząsających tekstów.
Modlę się do Boga, żeby Ci w tym błogosławił.
To jest przykład buntu radykalnego.
Przeciwko własnemu środowisku kościelnemu, ale w imię tego, czym Kościół naprawdę jest.
I on jest w jedności z Kościołem powszechnym i we wszystkich wymiarach i w poprzek i historycznie w głąb.
Jest absolutnie w jedności z Kościołem, buntując się przeciwko temu, co sam musi przeżywać we własnym Kościele.
Savonarola jest odrobinę wcześniej niż Tomasz.
Jest człowiekiem średniowiecza.
Data urodzin 1452, data śmierci 1498.
Dominikanin od roku 1475, miał 23 lata, kiedy poszł do Dominikanów.
I najpierw właśnie u Dominikanów próbował reformy.
Nie Kościoła Powszechnego, tylko Kościoła jakim jest zakon.
Szczęście sprzyjało mu dopiero wtedy, kiedy został Przeorem, wtedy mógł pozmieniać co nieco.
Przeorem został w klasztorze dominikańskim pod wezwaniem św. Marka we Florencji.
1491 i wtedy zaprowadził w tym klasztorze bardzo ostrą obserwację reguły św. Dominika,
która jest tak naprawdę nieco przekształconą regułą św. Augustyna, ale bardzo wymagająco, radykalnie.
I tak jak zmieniał swój klasztor do środka, tak też radykalne poglądy głosił na zewnątrz.
Okazało się, że jest charyzmatycznym kaznodzieją jego mowy, jego kazania, ściągając coraz więcej ludzi
do tego stopnia, że w którymś momencie musiał przejść z tego Kościółka niedużego,
to kto był to wie nieduży Kościół św. Marka we Florencji, i głosił kazania w katedrze
Santa Maria del Fiore, potężna katedra florenska.
To jest jedna z najskromniejszych katedr, jakie są we Włoszech, surowych bardzo, bardzo surowa.
W porównaniu ze świętym Piotrem na Watykanie, to zupełnie inna wrażliwość, zupełnie inny świat.
Bo też część tych kazań Savonaroli było właśnie przeciwko zbytkowi, przeciwko bogactwu,
z wielką nieustanną pochwałą ubóstwa, przeciwko bogactwu, z wielką nieustanną pochwałą ubóstwa.
Ludzie tego chcieli słuchać.
Właściwie Savonarola stał się, zwłaszcza przez cztery ostatnie lata swojego życia,
przywódcą duchowym Florencji, nie tylko duchowym, bo on tam też rozmaite instytucje społeczne zakładał, na przykład tak zwany bank pobożny.
On założył szczególny rodzaj banku, który dawał pożyczki ludziom ubogim bez procentu.
Także Savonarola potem stawał się czynny w wymiarze politycznym florentskim.
Ludzie także pod wpływem jego kazań wypędzili z Florencji medyceuszy.
Tak długo się nie da funkcjonować, więc Florencja szukała jakiegoś porozumienia z królem Francji.
Karolem VIII, który wtedy najeżdżał w Italię.
Savonarola w królu Karolu widział zbawienie dla Kościoła.
Nie pierwszy, nie ostatni reformator Kościoła, który mówił tak,
Kościół jest tak zepsuty, że sam się nie zreformuje.
Najlepiej żeby się znalazł jakiś władca, który weźmie Kościół za twarz i go zreformuje.
On widział takiego zbawcę w Karolu VIII i Florencji w tym procesie przeznaczał miejsce takie właśnie,
z którego ma się odrodzić Kościół. Nie Rzym, tylko Florencja.
Jak się patrzy na Savonarolę, to macie człowieka, który najpierw ogromnie wymaga od siebie,
radykalne asceta, potem tyle samo wymaga od swojego najbliższego otoczenia,
od wspólnoty dominikańskiej, w której żyje, potem by chciał, żeby to było w mieście,
a potem by chciał, żeby to było w całym Kościele.
Tylko ten moment, kiedy Savonarola dał się uwikłać też w politykę,
że zaprosi króla Karola, pośredniczył między Florencją a Karolem,
żeby doszło do porozumienia, do układu politycznego.
To był początek końca. Dlaczego?
Dlatego, że przeciwko panowaniu francuskiemu w Italii się zawiązała tzw. Liga Święta,
a w tej Lidze Świętej jednym z najważniejszych ludzi był papież Aleksander VI Borgia.
Papież miał wielką nadzieję co do tego,
że Florencja jednak wciągnie do tej Świętej Ligi przeciwko Francji,
ale tu najważniejszym przeciwnikiem był Savonarola.
W związku z tym papież kilkukrotnie go wzywał do Rzymu,
a on kilkukrotnie mówił, że nie pojedzie.
Nie było innego narzędzia, więc w końcu Aleksander VI,
żeby podporządkować sobie Savonarolę,
wydał takie zarządzenie, w którym wszystkie klasztory dominikańskie z Toskanii
kazał połączyć w jedną prowincję z klasztorami dominikańskimi Rzymu,
czyli stworzyć jedną dużą prowincję, w której Savonarola przestał by być ważnym człowiekiem,
był po prostu przeorem w jednym z wielu klasztorów.
Savonarola się nie zgodził na to podporządkowanie klasztorów Świętego Marka
tej nowej prowincji. Dlaczego?
Mianowicie mówi tak, że w naszym klasztorze żyjemy wedle ostrzejszej reguły.
Papież nie może mnie zmusić do porzucenia radykalnego życia chrześcijańskiego
na rzecz mniej radykalnego.
Mam prawo żyć gorliwie, mam prawo żyć radykalnie, a papież nie ma prawa mi tego zakazywać.
Papież odpowiedział ekskomuniką za nieposłuszeństwo, nie za herezję, za nieposłuszeństwo.
No i tak jak w przypadku Arnolda, ekskomunika była początkiem końca.
To znaczy ekskomunikowany nie był już dla florentczyków atrakcyjnym przywódcą
i sami florentczycy zdobyli klasztor Świętego Marka, pojmali Savonarolę.
I wtedy jeden z franciszkanów wyzwał Savonarolę na tzw. Sąd Boży.
To znaczy, że razem przejdą po rozpalonych węglach.
Savonarola był człowiekiem głębokiej wiedzy duchowości.
Wiedział, że sądy Boże są zabronione od XIII wieku przynajmniej.
Więc się nie zgodził na tę próbę, która byłaby niczym innym jak magicznym zachowaniem.
No ale wiecie, w takim popuralnym odbiorze to oznaczało, aha, boi się, nie?
No więc wtedy już było prosto, osądzono go, wskazano na śmierć.
Wyrok taki sam jak przy Arnoldzie z Breschi.
Powieszono go, potem spalono i ciało wrzuciło, i prochy do rzeki.
Chciałbym Państwu przeczytać, mam więcej, ale tylko dwa fragmenty tekstów Savonaroli.
Zbliż się niegodny Kościele i zbyl się nie godny Kościele,
Zbliż się niegodny Kościele i słuchaj słów, które Pan mówi do Ciebie.
To ja przyoddziałem Cię wspaniałym bogactwem, a Ty uczyniłaś je swoim bałwanem.
Pięknem swych drogich szat karmiłaś swoją pychę, sprofanowałaś moje sakramenty, kupcząc nimi.
Twój zbytek uczynił Cię szpetną nierządnicą, jesteś gorsza od bestii, stałaś się ohydnym potworem.
No, mógłbym dłużej, ale wszystko jest w takim tonie.
Drugi fragment, widać, że to już jest moment, kiedy on czuje, że skończy się dramatycznie w jego życiu.
Italio, przystąp bliżej. Żalisz się czynów moich. Co Ci uczyniłem, Italio? W czym byłem Ci przykry?
Bóg Wszechmogący przez lat wiele nawoływał Cię do pokuty, posyłał Ci kaznodziejów, a Ty nie chciałaś słuchać ani zawrócić z krzywej drogi.
Od stu lat nawoływano Cię, byś się gotowała do tego bicza i do tego sądu, święty Wincenty, święty Bernardyn i inni, a Ty nie zaniechałaś nieprawości.
Same grzechy Twoje winny były ostrzec Cię, że kara nadchodzi, że się zaczęła, że się już gotuje, a Ty jeszcze nie chcesz wierzyć, mimo że od tak dawna Ci ją przypowiadano.
Ty, Rzymie, wierzysz skwapliwie tym, którzy źle mówią o mnie, a jakże Ty łatwo wierzysz w złe? Dlaczego równie łatwo nie wierzysz w moją dobroć?
Czemu nie myślisz o własnym zbawieniu? Zamykasz uszy, ale o mnie myślisz źle, bo nie wolno w Rzymie mówić dobrze o tym braciszku i brać go w obronę.
Dlatego Rzymie gotuj się na razy bicza. O Rzymie otoczą Cię, obręcząc żelaza, spustoszą Cię ogniem i mieczem. Kiedy nadejdzie pokaranie, Rzymie zadrzysz przystek.
Dzisiaj się Dominikanie zastanawiają nad procesem beatyfikacyjnym Savonaroli.
Wiem, że takie idee wśród Dominikanów są. Łatwo się mówi o Tomaszu, który jest męczennikiem Sumienia.
Ale tak, on się postawił królowi, owszem, postawił się też swojemu lokalnemu kościołowi, ale Savonarola tak naprawdę w imię Sumienia wypowiedział posłuszeństwo papieżowi.
Jako podsumowanie, chciałbym przeczytać wam taką książkę, to są szkice z dziejów radykalizmu chrześcijańskiego Mieczysława Żywczyńskiego.
Dążył do reformy moralnej świata, do wprowadzenia w życie etyki chrześcijańskiej.
Dzieło to miało się dokonać koncentrycznie, Sawonarola zaczął je od siebie, potem zreformował swój klasztor, następnie chciał zaprowadzić panowanie Chrystusa we Florencji, a poprzez nią w całych Włoszech.
Łączyło się to z reformą Kościoła, którego stan ówczesny ogromnie bolał Sawonarolę, ale mówiąc i o odnowieniu Kościoła, fratę pozostawał całkowicie katolikiem.
I nawet gdy mówi o potrzebie zwołania Soboru Powszechnego, to nie dlatego by stawiał Sobór ponad papieża, ów przyszły Sobór nie miał też sądzić papieża, tylko zająć się sprawą, czy Aleksander VI jest prawowitym papieżem.
I teraz podsumowanie jakie daje Żywczyński.
W każdym razie potępienie Sawonaroli jako syna zła przez Aleksandra VI ma swoją, jak na ówczesne czasy, bolesną, symboliczną wymowę.
Potępił człowiek, który przez cały czas swych rządów nie tyle dbał o dobro Kościoła, ile mu szkodził, który sam nie wierzył w prawdę słów potępiających.
Człowiek, o którego rządach, jak pisze jeden z najpoważniejszych historyków papieństwa, można mówić tylko z oburzeniem i wstydem.
Potępiony został człowiek, czysty, bezinteresowny, święty, który całe swoje życie poświęcił Kościołowi i do Kościoła był głęboko przywiązany, który pracował stale nad reformą nie nauki Kościoła i jego instytucji,
lecz nad reformą ludzi w duchu etyki chrześcijańskiej, której właśnie Bordzia był żywym zaprzeczeniem. Savonaroli było jednak to, że żył w tych czasach.
Zobaczcie Państwo, nie chodzi o zmianę doktryny w Kościele, nie chodzi o zmianę instytucji, tylko od początku do końca chodzi o zmianę człowieka.
A dramatem jest to, że właściwie na śmierć skazał go ten, który zmieniać się na pewno nie chciał, ale miał w Kościele absolutną władzę.
Jan Hus urodził się około 1372 roku, a został spalony na stosie w Konstancji 6 lipca 1415 roku.
Znowu mamy do czynienia z człowiekiem radykalnym.
To chodzi o stan życia w Kościele, kapłan, kaznodzieja.
Huss był reformatorem Kościoła, jeśli w ogóle był, zaraz do tego wrócę, na poziomie moralnym. Tak jak Savonarola.
Są dwa najważniejsze teksty, duże teksty Hussa.
To jest jego traktat o Kościele, do Eklezja, napisany po łacinie i drugi traktat napisany po czesku, o symonii, czyli o sfatokupectwie.
Jak się czyta te traktaty, jest jedno słowo, które w nich wraca jako klucz.
I to słowo brzmi vera, prawdziwie.
Co to znaczy?
Jesteś księdzem, a jesteś prawdziwym księdzem?
Jesteś biskupem prawdziwym?
Jesteś papieżem prawdziwym?
To prawdziwe, vera ma charakter moralny, to znaczy czy twoje czyny, twoje postępowanie przystaje do godności, którą wziąłeś.
Nieszczęściem Hussa było to, że takie jego myślenie, to właśnie jego pisarstwo nałożono na poglądy człowieka,
którego znał z tekstów i którego cytował dość obficie, ale cytował go zawsze w sposób świadomy,
to znaczy wybierając to, co chce i wyrzucając to, co chce.
To był angielski reformator zwany Janem Wycliffem.
Dla Wycliffa myślenie było proste, jak praład kościelny żyje w ciężkim grzechu,
a tak naprawdę jak praład kościelny będzie ostatecznie potępiony,
to nie ma w kościele żadnej władzy i wszystko, co w kościele robi jest nieważne.
To jest herezja, którą się nazywa w kościele donatyzmem.
Huss znał pisma Wycliffa, tak jak mówię, korzystał z nich, przejmował na przykład od Wycliffa definicję kościoła,
nieraz całe duże fragmenty przepisywał, ale zawsze świadomie.
I tam, gdzie Wycliff mówił, że ktoś nie jest biskupem, nie jest kapłanem, nie jest prałatem, nie jest papieżem,
to Huss dopisywał, gdy chodzi o zasługę.
Jest, ale nie zasługuje na to, żeby był.
Takie jest jego życie.
Oczywiście, wiecie Państwo, my dzisiaj po sześciu wiekach zdobywamy się na takie czytanie Hussa
i na te wszystkie rozróżnienia teologiczne.
Natomiast w jego czasach jego nauka była przyjmowana jako po prostu dynamit, który może rozwalić cały Kościół.
Huss, tak jak Savonarola, został ekskomunikowany za nieposłuszeństwo, nawet nie przez papieża, tylko przez jego legata.
Został ekskomunikowany, potem nałożono interdykt na każde miejsce jego pobytu.
Ale ostatecznie otwarła się perspektywa jakiegoś pojednania Hussa z Kościołem.
Mianowicie człowiek, który chciał być cesarzem, miał do tego niby prawo, ale potrzebował dopiero uzyskać koronę cesarską.
Zygmunt Luksemburczyk zaprosił Hussa na sobór w Konstancji, dając mu glejd żelazny,
który obiecywał Hussowi wolny przejazd do Konstancji, wolne wystąpienie na soborze i wolny powrót do domu.
Huss właściwie tak był pewny siebie, że nie czekając na ten glejd pojechał do Konstancji.
Przyjechał i go zamknęli do więzienia.
Najpierw to był klasztor dominikański, a potem więzienie miejskie.
No i trzy komisje kolejne sobór wyznaczył.
Trzecia komisja, która ostatecznie Hussa skazała na śmierć,
to była trójka najwybitniejszych ludzi, jacy wtedy żyli w Kościele.
To było dwóch francuskich uczonych wielkich, mianowicie Jan Gerson,
jego mistrz, którym był kardynał Piotr Dei.
Obydwaj byli swego czasu kanclerzami Sorbony i wielkimi wykładowcami teologii.
I trzeci do nich to był kardynał włoski, który się nazywał Franciszek Zabarella.
Był najwybitniejszym kanonistą tego czasu.
Zabarella, jak umarł w czasie Soboru w Konstancji,
to Luxemburczyk powiedział tak,
Hodie est Papa mortus, dzisiaj papież umarł.
Papieża nie było w tym czasie.
Umarł kardynał i cesarz mówi, dzisiaj umarł papież.
Człowiek o takim autorytecie.
I ta trójka skazała Hussa na śmierć.
I to była trójka ludzi, którzy chcieli reformę Kościoła.
Czyli radykalnie reformy Kościoła.
I oni byli przekonani,
że to co głosi Huss jest dla Kościoła śmiertelnym zagrożeniem.
Gerson jechał na Sobor w Konstancji,
przekonany, że Hussa trzeba złapać i spalić.
I teraz macie z jednej strony człowieka,
który jest ewidentnie reformatorem w kategoriach wyłącznie moralnych.
Macie ludzi, którzy chcą reformę Kościoła.
Ale w kategoriach instytucjonalnych, prawnych, strukturalnych, żeby to działało.
I ci patrzą na niego jako na największe zagrożenie możliwe.
Huss też umarł za swoje sumienie.
Dlaczego?
Dlatego, że kiedy przedstawiono mu poglądy
uznane za heretyckie, wypisane z jego ksiąg,
to on komentując ten wypis podkreślał,
że to nie są jego poglądy.
Że ten wypis jest dokonany ze streszczeń.
Że ten wypis jest dokonany nie uważnie.
Że pomija właśnie takie proste słowa jak prawdziwie albo co do zasługi.
Więc, że to, co mu zarzucono ostatecznie, to nie są jego poglądy.
Ale proces Hussa miał charakter inkwizycyjny.
To znaczy, nikt nie pytał, czy to są jego poglądy,
tylko wymagano od niego, żeby je odwołał.
Tu są twoje poglądy, masz je odwołać.
Jak odwołasz, ocalujesz.
On mówi, ja nie mogę odwołać tego, co nie jest moim poglądem.
To znaczy, że jesteś notorycznym heretykiem.
To oznacza śmierć przez spalenie na stosie.
Jak się czyta protokoły z procesu Hussa,
to właśnie najczęściej, jakie zdanie jego pada komentarza do zarzutów,
to jest non est verum, to nieprawda.
Non est verum, predicavi oppositum.
Przepowiadałem dokładnie, odwrotnie.
Umierał modląc się, jest kilka relacji z jego śmierci.
Wszystkie mówią o nim z największym szacunkiem,
opisując jego śmierć.
A śmierć już wiemy, jak wyglądała.